Campingi i noclegi w Europie, cz. II

Po przeczytaniu tego wpisu będziecie wiedzieć, czego można się spodziewać po noclegach we Włoszech i we Francji, gdzie spać w Niemczech, co czeka na Was w krajach Beneluksu, oraz jak wyglądają campingi i nocowanie w Szwecji czy Norwegii.

Pierwszą część cyklu noclegowego możecie znaleźć pod tym linkiem: Campingi i noclegi w Europie, cz. I

Norweska hytta

Włochy, gdzie spać i za ile?
Oczywiście, jak zwykle, wszystko zależy od terminu i miejsca. Z czystym sumieniem mogę jednak powiedzieć, że pod koniec sezonu czyli wrzesień/listopad ceny są bardzo atrakcyjne a miejsca często puste. Pogoda jednak może być różna. Jest raczej ciepło, ale trzeba się liczyć z deszczem.

W każdym razie campingów i kwater w stylu Bed & breakfast (czyli pokój ze śniadaniem) we Włoszech jest bardzo dużo. Zwłaszcza na wybrzeżu czy w turystycznych miejscach nie będziecie mieli problemu ze znalezieniem noclegu.

We Włoszech jest też dużo tanich hoteli o standardzie raczej przeciętnym. To miejsca, które potrzebują często odświeżenia a czas zatrzymał się tam co najmniej w latach dziewięćdziesiątych.

Nasze królewskie łoże w domu w Rzymie

W przypadku campingów, to przygotujcie się, że miejscówki mogą być naprawdę ekstra. Często usytuowane na wzgórzu z widokiem na całe miasto. Niestety, w przypadku jazdy rowerem z sakwami takie zwieńczenie dnia – nierzadko stromy podjazd do campingu, jest trochę wkurzające 😉

Widok z campingu na Weronę

Czystość, zarówno na campingach (zwłaszcza sanitariaty) jak i na kwaterach jest raczej w porządku. Natomiast kwatery, które można zarezerwować przez Booking, a zwłaszcza przez AirBnB, często są bardzo czyste i wyjątkowo ładne.

Jedyne, o czym warto wiedzieć, w przypadku Włoch to to, że Internet jest często bardzo marnej jakości. Czasami w ogóle nie działa, albo wymagają kupna karty (na której znajduje się pin jako login do sieci) /zapłaty za daną ilość czasu, podczas którego można korzystać z Internetu.

Na szczęście teraz, w dobie darmowego roamingu w UE, nie ma to takiego znaczenia. Znaczenie ma jednak to, że komórkowy Internet we Włoszech jest często w jakości H lub H+. Czyli trochę słabiej niż LTE, które we Włoszech też potrafi się ślimaczyć.

Ceny noclegów we Włoszech, w tym również campingów zaczynają się mniej więcej od 20 euro za dwie osoby (z namiotem i rowerami – w przypadku campingów).

Campingi we Włoszech bardzo rzadko wyposażone są w kuchnię, papier toaletowy czy mydło. Trzeba mieć własne 😉

Camping z własną plażą? Czemu nie 😉

Francja
We Francji, zwłaszcza na południu i w Dolinie Rodanu, campingi są wszędzie. Często są to takie przydomowe pola. Jednak prawie zawsze zadbane.

Ceny campingów we Francji zaczynają się od kilkunastu euro, ale im wyższy standard (a potrafi być wysoki) tym wyższa cena.

 Należy też być przygotowanym na to, że w umywalkach jest często tylko zimna woda (dotyczy to zresztą wielu krajów, m. in. również Włoch)

W przypadku kwater, to jak to zwykle, różnie bywa. Niestety raz nam się trafił hostel, który wcześniej był noclegownią dla uchodźców… i muszę to tu powiedzieć, coś nas tam okropnie pogryzło. I nie były to komary.

Generalnie we Francji kwatery są różnego standardu. Tak jak o Włoszech można powiedzieć, że raczej jest co najmniej dobrze, tak we Francji jest przeważnie po prostu nie najgorzej.

Francja jednak ma jednego bardzo silnego gracza. Są to hotele sieci Formule1, poznacie po żółtych szyldach F1. Często znajdują się przy autostradach albo głównych ulicach. Cena to około 30 euro za  pokój. A jest to pokój trzyosobowy! Więc dla podróżujących w więcej osób nie lada gratka. Standard raczej bardzo prosty (wspólne łazienki, pokój tylko z umywalką, trzecie łóżko jest na górze, nad podwójnym, brak lodówki, czasem brak klimy), ale raczej czysto i ogólnie w porządku.

Przytulny kącik na francuskim campingu

Niemcy, Belgia, Dania, Luksemburg, Holandia

Na campingach bardzo często można się spotkać z tym, że prysznice są na żetony.

Cena to około 15 – 20 euro za dwie osoby. Bardzo rzadko, ale daje się wypatrzeć atrakcyjny nocleg pod dachem. W Danii udało nam się znaleźć mieszkanie za 19 euro. Co prawda było częściowo nieumeblowane, a w nocy ktoś wszedł do środka i bardzo chciał spać w jednym z pokojów :O (M. go wyprosił) Ale kuchnia i łazienka były gotowe i o wysokim standardzie. Jednak to był zdecydowanie wyjątek, ogólnie ciężko znaleźć nocleg pod dachem dla dwóch osób poniżej 80 EUR.

Bardzo popularne są też chatki kempingowe – takie małe drewniane domki na kółkach (ale stacjonarne), w których z reguły są tylko łóżka, stolik i krzesełka. Spaliśmy w jednym z takich miejsc w Luksemburgu. Było bardzo przytulnie a sam camping oferował piękną, czystą i nowoczesną łazienkę (i do tego ciepłą świetlicę, do której nikt nie przychodził a w której oglądaliśmy Mistrzostwa Świata :P)

Domek na campingu w Luksemburgu

W przypadku Holandii, jeden z naszych noclegów był na campingu w Amsterdamie. Miejsce całkiem fajne, ale zupełnie nieprzystosowane do takiej ilości ludzi, jaka go odwiedzała. Sanitariatów za mało i ledwo były wyczyszczone a już zostały zabrudzone, często kolejki. Sama ziemia zaniedbana (głównie piach i kępki trawy). Za to była fajna kuchnia w otwartej wiacie i ławki z siedzeniami – i tam było sporo miejsca. Niestety również tam nie nadążali ze sprzątaniem i stoły i ławki często były pozalewane czymś obrzydliwym 😉

Ważna informacja jest taka, że w tych krajach kuchnię na kempingach spotyka się bardzo często. Toalety zaś są z reguły czyste i wyposażone w papier toaletowy 😉

Szwecja

W Szwecji nocowaliśmy trochę w namiocie a trochę pod dachem i nie były to tylko kwatery.

W przypadku mieszkań, które nam się trafiły, to jedno z nich było pokojem u jakiegoś studenta (?) z Bangladeszu i było dość zwyczajne. Raz był to hostel, prowadzony przez Czecha 🙂 dom był cały w drewnie, bardzo przytulny. Dwa pozostałe miejsca to były jedne z przyjemniejszych kwater jakie nam się w ogóle trafiły.

Jedną z nich był świetny domek w małym miasteczku (wyposażonym w świetny supermarket!), nad rzeczką. Mieszkała w nim przemiła i przesympatyczna Szwedka, później się okazało, że jej mąż (Amerykanin) też jest fajnym facetem, pasjonatem rowerów 😉

Jedna z najlepszych kwater, w jakiej spaliśmy

W tym domku spędziliśmy dwa dni objadając się szwedzkimi jogurtami i słodkościami oraz oglądając namiętnie Netflixa po angielsku 😀

W przypadku kempingów, to raczej nie ma co oczekiwać wysokich standardów. Bywa nawet mocno przeciętnie. Jednak prawie każdy jest wyposażony w kuchnię (z piekarnikiem!) a na wielu z nich można wynająć hyttę, czyli taki malutki drewniany domek. Często się decydowaliśmy na takie rozwiązanie, chociaż domki te nie grzeszyły czystością. Często to poprzedni goście powinni byli po sobie posprzątać. Wymieść, pościelić. Bardzo dziwne zwyczaje 😉

Jezioro nad którym stał camping prowadzony przez Czecha

Norwegia

O ile w Szwecji kuchnia z piekarnikiem to prawie zawsze standard, o tyle w Norwegii to zawsze standard 🙂 W pewnym momencie w ciemno kupowaliśmy jedzenie do przygotowywania w piekarniku i nigdy nie zostaliśmy „na lodzie”.

Standard kempingów jest bardzo różny, ale raczej dobry. Trzeba jednak przygotować się, że w takich miejscach jak  kemping w Oddzie jest bardzo ciasno. Kemping przyjmuje olbrzymie liczby turystów (baza wypadowa do Trolltungi), ale kuchnia i łazienki nie dają sobie rady z taką ilością ludzi. Jest wieczny tłok, kolejki no i siłą rzeczy – niezbyt czysto.

Ceny kempingów w Norwegii są bardzo różne ale oscylują w okolicach -200-300 NOK (100-150 zł) za dwie osoby z namiotem. No i prysznice na kempingach są zawsze na monety – 10 lub 20 NOK za 3-5 minut ciepłej wody.

Norweska chatka i widok z niej 🙂

Podsumowując: Może to nie wynika ze wpisu, ale ja miałam wrażenie, że im bardziej na północ Europy, tym można było się spodziewać lepszego standardu campingów, nawet jeśli nie pod kątem „nowości”, to wyposażenia i standardu sanitariatów. W przypadku kwater to oczywiście wszystko zależy od właścicieli, ale też im bardziej na północ tym lepiej.

A tak wyglądało nasze mieszkanie w Oslo.
Kto znajdzie Mikołaja na zdjęciu? 😉

Największy komfort zapewniają skandynawskie campingi. Kuchnie, łazienki (z mydłem i papierem!), pralki, świetlice, to w zasadzie standard w każdym miejscu. Bardzo popularne są drewniane chatki, często wyposażone nie tylko w łóżka i stoliki ale i mały palnik, lodówkę, stolik i krzesła. Nie pamiętam też, żeby w Norwegii był jakiś problem z Internetem.

Ceny są dość porównywalne w całej „zachodniej” Europie, dopiero Norwegia szaleje. No i Dania, gdzie akurat kempingi są chyba jeszcze droższe niż w Norwegii. Zresztą towary w sklepach też są niewiele tańsze, o ile w ogóle. Rzecz zupełnie niezrozumiała biorąc pod uwagę małą (znikomą!) atrakcyjność turystyczną kraju, bliskość tanich Niemiec i niskie koszty transportu (w przeciwieństwie do Norwegii).

Duńska plaża

W kolejnym wpisie postaram się przypomnieć sobie Rumunię, Korsykę, Majorkę i może coś jeszcze o czym nie pamiętam w tej chwili 😉

Natalia


Campingi i noclegi w Europie cz.I

Gdzie spać podczas podróży, za ile, czego się spodziewać?

Podróżując po Europie, zarówno podczas naszej rocznej wyprawy, jak i wcześniej podczas urlopów, naszym podstawowym miejscem do spania były campingi, chociaż zdarzały się i kwatery.

W tej serii artykułów znajdziecie przegląd i informacje na temat tego, czego możecie się spodziewać w prawie każdym kraju w Europie 🙂 I nie będą to tylko pola namiotowe!

Część pierwsza (podzielona na dwie) to kraje z naszej rocznej trasy.

Czechy

Niestety zdjęć na kempingach w Czechach nie robiliśmy…

Czeskie kempingi zwiedziliśmy dwa.

Pierwszym z nich było pole namiotowe w Sloupie (Camp Relaxa). Namiot rozbijaliśmy na miękkiej trawie, teren był dość duży i ogrodzony. Były miejsca do rozpalenia ogniska,  sanitariaty (z zapasem papieru toaletowego!) i jedna zadaszona altana. Co godne uwagi i nieczęste w Europie w ogóle – do dyspozycji kempingowiczów kuchnia z czajnikiem, kuchenka elektryczna i lodówki. Kemping przy lesie więc miejsce spokojne i przyjemne.

Drugim zaś był kemping ATC Merkur w Pasohlávkach. Nad jeziorem. Okropne miejsce. Namioty bez ładu i składu porozrzucane po terenie, jeden przy drugim. Ziemia piaszczysta. Prysznice na żetony, ale żetony wrzucało się poza kabiną i maszyna sama ją przydzielała, więc biada temu, kto w 4 minuty nie zdąży się umyć (nie ma, że zatrzymasz wodę). Teren olbrzymi, są tu namioty, karawany, domki, wesołe miasteczko, scena muzyczna. Na plus spora kuchnia i dużo miejsca do siedzenia przy ławkach.

Niewątpliwą zaletą obu kempingów, i w ogóle w kraju, było niezahasłowane wifi. Otwarte sieci były dość częste np. na stacjach benzynowych.

Ceny w Czechach bywają zależne od sezonu. Taki przytulny kemping w Sloupie kosztuje według cennika 50 koron za noc za osobę (czyli niecałe 10 zł!) i dodatkowo 30 koron za mały namiot a okropny ATC Merkur od 60 do 120 koron za namiot (10 – 20 zł), w zależności od sezonu. Plus podatek turystyczny i prysznic (każde po 10 koron).

Poszperawszy trochę w Internecie mogę w podsumowaniu powiedzieć, że w przypadku czeskich kempingów kuchnia występuje prawie zawsze, a cena za osobę to przeważnie około 60 koron. Do tego może dojść 10 – 15 koron za podatek i za prysznic. 

Austria

Chyba każdemu Austria kojarzy się z porządkiem i czystością. Nie bez powodu, bo austriackie kempingi, na których mieliśmy okazję spać były wyjątkowo zadbane. Łazienki były zawsze bardzo czyste czasem też bardzo gustowne i nowoczesne. Kuchnie nie są standardem, ale są dość częste.

Uroczy teren jednego z campingów.

Na austriackich campingach obowiązywały jednak czasem reguły, inne niż „standardowo”, których należało przestrzegać. Np. jeśli na danym terenie był też prywatny dom, to mogło się zdarzyć, że jakaś ławka, stolik czy część łazienki nie była do użytku dla gości. Namioty musiały być rozłożone w linii z zachowaniem odpowiedniego odstępu (co często skutkowało rozbiciem się w kiepskim miejscu, ale za to był porządek a nie wkurzający chaos jak w Czechach i namiot na namiocie).

Sikamy tylko na siedząco!

Niewątpliwą zaletą większości kempingów austriackich są też przepiękne widoki. Na przykład z widokiem na lodowiec Dachstein (kemping w Altaussee).

Altaussee camping

Ceny kempingów wahały się od 16 euro (za dwie osoby) aż do 36 euro za noc za dwie osoby. Czasem prysznic dodatkowo płatny (przeważnie 0,50 centów za osobę).

Pomimo czasem wysokich cen biwakowanie w Austrii bywa nie tylko koniecznością, ale też przyjemnością.

Chorwacja

Chorwackie noclegi, ze względu na złą pogodę, jaka nas prześladowała w tym kraju, spędziliśmy w większości na kwaterach.
=

Camping hobbiton w Chorwacji.
Fajne miejsce, ładna pogoda, szkoda, że było nieczynne.

Kwatery były o różnym standardzie, ale żadnej niczego nie brakowało. Umilały nam więc nasze przykre przygody z chorwackim deszczem i wiatrem. No, może poza jedną. W pobliżu Plitwickich Jezior. Mieliśmy pokój w domu dość dużej rodziny. W pokoju jednak było tylko wielkie łóżko i szafa. Nie było stołu przy którym można usiąść, ani miejsca, żeby przejść. Kuchnia była piętro niżej, więc nawet przejście z herbatą czy jedzeniem było dość kłopotliwe, a lodówka była w aneksie kuchennym gospodarzy, który był częścią salonu, w którym to spał gospodarz 😀 więc było niekomfortowo bardzo.

Niestety nie ma zdjęcia kwatery.
Są za to Jeziora Plitwickie, dużo ładniejsze 😉

Nocleg pod dachem w Chorwacji to wydatek minimum około 25/40 euro za dwie osoby. Oczywiście ceny zależą od różnych czynników, nam się udawało takie okazje wynajdywać na bieżąco dzięki Bookingowi 🙂

Serbia

W Serbii byliśmy wcześniej w 2011 roku i teraz, w 2018. Poprzednia podróż, gdzie zahaczyliśmy o Serbię, wracając z Rumunii (deltą Dunaju), była bardzo budżetowa, skupiała się tylko na kempingach. W Serbii przypadły nam dwa noclegi pod namiotem i oba były niezbyt udane.  Spaliśmy w Veliko Gradište  (Auto Camp) i Belgradzie (Camp Dunav ). Veliko był wyjątkowo zaniedbany, pełen porozrzucanych, starych, zniszczonych karawanów. Zaplecze kuchenne (i pewnie sanitariat też, ale nie pamiętam) bardzo zapuszczone. Wisiało nawet coś, co wyglądało na olbrzymi kokon :O Aczkolwiek nas ulokowano w części namiotowej (tańszej więc gorszej). Była też część karawanowa i z domkami, tam wyglądało to lepiej, na zdjęciach w Internecie prezentuje się nawet świetnie

Na belgradzkim campingu zaś właściciel nie chciał pozwolić nam rozbić namiotu, bo niby nie było miejsca, tylko, że było 😉 Zmusił nas do wzięcia chatki, ale był w niej taki upał i taki rój komarów, że w nocy rozbiliśmy namiot przed domkiem.

Camping Dunav, źródło:
http://www.campdunav.com

Podczas rocznej wyprawy w Serbii przypadły nam dwa noclegi i oba pod dachem. Było bardzo zimno, więc o namiocie i tak nie było mowy. Jedno z miejsc to było mieszkanko, bardzo przyjemne, chociaż dość skromne. Drugi zaś był hotel w Raszce, o raczej niższym standardzie. Ale łóżka i biurko było, ciepła woda w prysznicu też 😀

Koszty spania w Serbii to około 5 euro za osobę na kempingu i 10 /20 euro za kwaterę lub domek.

Kosowo

W Kosowie również byliśmy drugi raz. Za pierwszym, w 2012 roku. Częściowo nocowaliśmy „na dziko” w namiocie, częściowo pod dachem . Raz był to hotelik o standardzie raczej niskim ale znowu – łóżko, biurko, czysta łazienka, niczego nie można było mu zarzucić, raz mieszkanie w Prisztinie – bardzo przyjemne. I każda z tych „dachowych” lokalizacji miała wspaniałą zaletę – była blisko barów szybkiej obsługi. A te miejsca są najlepsze na świecie właśnie w Kosowie 🙂

Ceny noclegów wynosiły nas mniej więcej 10/30 euro za noc.

Noclegów z Kosowa znów nie ma,
zobaczcie więc jak wygląda Prisztina

Macedonia

Macedońskie kwatery są w porządku i można spokojnie w ten sposób planować noclegi. Może się zdarzyć, że woda będzie musiała być nagrzana wcześniej w bojlerze, albo, że nie będzie klimatyzacji (przy upalnym macedońskim lecie to ma znaczenie). Ale standard europejski, choć czasem bardziej skromny lub właśnie będzie więcej przepychu.

Kempingi raczej nie są wyposażone w kuchnie, łazienki najlepsze lata mają przeważnie za sobą. Nad jeziorem Ochrydzkim Camping Gradiste cieszy się opinią najczystszego (co nie znaczy, że czystego). My też tam nocowaliśmy i bardzo nam dopiekła imprezująca „przez ścianę namiotu” młodzież.

Trzeba też się przygotować na to, że standard czystości na Bałkanach jest trochę inny niż w Europie.  Często jest po prostu brudno (przepełnione śmietniki, stare, zaniedbane przyczepy kampingowe czy śmieci na trawie, nie mówiąc już strasznym brudzie pod sanitariatami).

W przypadku campingów nad jeziorem Ochrydzkim bardzo ważne jest, aby stosować się do zasady „Najpierw sprawdź łazienkę!”. Zresztą jest to złota zasada w każdym kraju (poza Austrią :P)

Ceny kempingów w Macedonii wahają się w okolicach 10/20 euro. Za mniej więcej 20 euro (a nawet i mniej! Zależy od miejsca i terminu) można też znaleźć nocleg pod dachem. Czasem nie warto oszczędzać kilku euro i dostać brud oraz hałaśliwych sąsiadów, zamiast komfortu jaki daje pokój czy mieszkanie, nawet skromnie urządzone.

Jezioro Ochrydzkie

Albania

Kampingów w Albanii należy szukać tylko w miejscach turystycznych (czyli nad morzem). Ich cena to mniej więcej 10/15 euro (namiot + auto + 2 osoby). Sanitariaty stare, raz czyste raz nie. W tych lepszych miejscach są nawet kuchnie.

Co istotne wifi na kempingach i na kwaterach jest i to bezpłatne (ale działa różnie).

My jednak w Albanii znowu sypialiśmy tylko pod dachami. Ceny były zbliżone do tych kempingowych (od 10 euro (w Sarandzie!) do 23 euro w jakimś hotelu), więc korzystaliśmy z uroków pokojów i mieszkań. Bardzo pozytywnie to wspominam (w Sarandzie widok z tarasu na morze i Korfu oraz wielkie drzewko pomarańczowe 🙂 ). Trzeba mieć jednak na uwadze, że w Albanii zdarzają się przerwy w dostawie prądu i wody (spotkało nas to we Vlorze). Przerwy mogą być całodzienne, więc warto się dowiedzieć zawczasu lub być przygotowanym – podczas kilkudniowego pobytu we Vlorze mieliśmy kilka baniaków z wodą; napełnialiśmy je codziennie rano.

Trzy widoki z okien z naszych albańskich noclegów.

Grecja

Greckie kempingi mają bardzo różne standardy. Bywają proste pola namiotowe, gaje oliwne z suchą ziemią jak i ładnie utrzymane miejsca. Na każdym z nich często jednak możemy znaleźć przynajmniej lodówkę, czasem basen 😉

Namiot, basen, morze na kempingu w grecji
Czasem basen, czasem morze, czasem przytulny kącik na namiot

Grecja jest znacznie bardziej świadoma swoich walorów turystycznych i oczekiwań turystów, niż kraje byłej Jugosławii, dlatego standard kempingów jest przeważnie wyższy, czasem nawet bardzo wysoki.

W większości miejsc jest też możliwość wynajęcia małego, wygodnego domku. Przeważnie wyposażonego we własną kuchnię i łazienkę.

Ceny są oczywiście bardzo różne i zależne od sezonu. Więc cena za osobę na tym samym kempingu może wynieść 10, wiosną, albo nawet 15 euro latem (np. Santorini). W przypadku domku ceny są często nieznacznie wyższe niż za namiot (o około 5 – 10 euro), dlatego często wybieraliśmy taką formę nocowania.

Dla kociarzy dodatkowym atutem nocowania na kempingach w Grecji mogą być wszędobylskie koty 😉

Kilkoro z naszych kocich przyjaciół .

W przypadku greckich wysp – tu należy się przygotować, że w prysznicu otrzymacie słoną wodę.

Co do  kwater, możecie znaleźć fajny nocleg przeważnie już za 20 kilka euro, ale raczej 50 będzie standardem.

Uroki Grecji (Meteory, Zakhyntos, Kefalonia, Kreta)

Kolejne kraje w następnych wpisach! 🙂
Natalia

Najlepsze jedzenie w Europie

Czyli subiektywny przewodnik po produktach do jedzenia, które nam najbardziej smakowały w całej Europie, i za którymi tęsknimy.

Jako bonus znajdziecie też kilka takich, które nam zapadły głęboko w pamięć, choć z innych przyczyn 😉

Zanim jednak przystąpicie do zapoznania się z tą kulinarną ściągą, zerknijcie na wpis o 20 najlepszych daniach, jakie jedliśmy w czasie naszej bałkańsko – włoskiej części rocznej wyprawy.

Źródło: https://pixabay.com, Autor: Lisy_

Czechy
Oczywiście w kraju naszych sąsiadów znajdziemy smaczną zupę czosnkową, smażony ser czy piwo (chociaż my nie jesteśmy koneserami tego trunku, piwo to piwo 😉 ).

Ale nam przede wszystkim przypadła do gustu Kofola. Pamiętam, że mój pierwszy łyk tego napoju wywołał skrzywienie (a było to jeszcze przed wyprawą). Ale kolejne próby degustacji sprawiły, że Kofolę wspominam bardzo dobrze i chętnie sięgnę po ten smak znowu.

Dla tych co nie wiedzą: oryginalna Kofola to jakby czeska Cola ale z dodatkiem mieszanki ziół i anyżku. Ciężko powiedzieć co tak naprawdę kryje się pod nazwą „syrop Kofo”, bo receptura jest oczywiście tajna, ale te smaki można wyczuć.

Austria

W Austrii nasze serca skradło czekoladowe ciasto z Penny Market. Właściwie nie miało nazwy, po prostu było pysznym ciastem czekoladowym, czymś w rodzaju brownie połączonym z musem czekoladowym. Pycha!

Natomiast w przypadku picia raczyliśmy się jabłkowym Spritzem, czyli gazowanym napojem jabłkowym. Bardzo dużo soku jabłkowego i gazowana woda, bez dodatku cukru. Brzmi banalnie ale smakuje wspaniale. Aż dziwne, że taki napój nie trafił do Polski.

Przy okazji Austrii można wspomnieć też o napoju Almdudler. Według Internetów to ziołowa lemoniada i w sumie coś w tym jest. Ma ziołowy, słodki i lekko kwaskowy smak. Ale nie jest to nic powalającego. Natomiast będąc w Austrii można spróbować, bo smak jest ciekawy.

Słowenia, Chorwacja, Bośnia, Serbia

Tutejsze jedzenie nie zapadło nam mocno w pamięć. Oczywiście mamy tutaj burki (o ile są dobrze zrobione – czyli ciasto francuskie z nadzieniem mięsnym, serowym lub szpinakowym), pljeskawice (czyli hamburger z mięsa wołowego, wieprzowego i baraniego) czy smaczny chleb o nazwie lepinja przypominający turecką pitę, tylko większy.

Lepinja i cepvapce…
Źródło: https://www.123rf.com

Ale za żadną z tych potraw nie tęsknimy. Tęsknimy zaś za napojem o nazwie Sensation. To gazowany i raczej mało słodzony napój w stylu wody smakowej występujący w trzech smakach. Wersja azjatycka: limonka i kiwano, europejska: kwiat dzikiego bzu (elderflower)  i limonka, amerykańska: limonka i cola. Najlepsza była wersja azjatycka. Amerykańska też była niezła, ale spotkaliśmy ją tylko raz.

Kosowo

Do Kosowa mamy sentyment nie tylko kulinarny. Kosowo się bardzo dynamicznie rozwija i zawsze można tam liczyć na życzliwość mieszkańców. A do tego walutą jest euro 😉

W Kosowie znajdziecie najsmaczniejsze cevapcici na całych Bałkanach (albo nawet i na świecie 😉 ). Sprzedawane w czymś w rodzaju barów szybkiej obsługi, które serwują świeże mięso w postaci cevapcici lub pljeskavic. Do nich możecie zamówić grillowane warzywa, ciepły chlebek w stylu pity lub frytki i oczywiście najpyszniejszą na świecie surówkę z białej kapusty. Wielokrotnie próbowaliśmy ją odtworzyć, ale nigdy nam się nie udało nawet zbliżyć do podobnego smaku.

surówka po kosowsku
Frytki, pljeskawica, surówka

Albania

Albania nas pozytywnie zaskoczyła. Poza owockami o których pisaliśmy we wpisie o tym, czy ludzie są dobrzy , które mi bardzo zasmakowały, absolutnie zakochaliśmy się w sosie fergese me gjize, który kupowaliśmy w sklepach. Wyglądał jak ajwar, ale jest od niego dużo lepszy. W składzie mamy pomidory, paprykę ale przede wszystkim ser bałkański (w rodzaju fety), w przepisie znalazłam też jogurt i masło. Nie wiem czy one tam rzeczywiście były ale ten sos jest tak pyszny, że nie mam pojęcia, dlaczego jeszcze nie zrobiliśmy go w domu.Można go jeść na zimno i na ciepło, zapiekać w nim mięso czy np. zrobić z nim tartę.

Grecja

O Grecji już pisaliśmy wielokrotnie, np. tu: 10 powodów za które kochamy Grecję. Furorę robi prawdziwy grecki jogurt w kamionce, ciastko z Lidla z tradycyjnym greckim kremem waniliowym, zamkniętym w cieście filo ale także nie wolno zapomnieć o portokalopicie czyli pomarańczowym cieście. Pyszne, słodko kwaśne, miękkie i jędrne jednocześnie.

W Grecji warto też spróbować zimnej kawy czyli frappe, którą Grecy piją litrami. Ale musicie ją mocno posłodzić 😉

Nie zapomnijcie też zjeść gyrosa zawiniętego w pitę z frytkami. Mniam! I popijcie go koniecznie napojem Loux. Gazowany w wersji pomarańczowej – dla wielbicieli Fanty albo Mirindy (smakuje dokładnie tak jak jedno z nich, a według nas oba smakują tak samo 😉 ) albo colowej, dla wielbicieli Coca-Coli, tylko ma jakby pełniejszy smak i jest mniej słodkie. Bardzo dobre.

Grecki Gyros, niebo na talerzu
Źródło: https://www.realgreekrecipes.com

No i domowe tzatziki (do kupienia często na wagę w sklepach) oraz tarama (pasta kawiorowa, ale w cenie dużo, dużo niższej niż kawior). O Grecji można pisać i pisać… 🙂

Włochy

O włoskim jedzeniu można by stworzyć osobny wpis. Generalnie jednak słoneczna Italia jest królestwem serów. Będąc tu koniecznie spróbujcie wędzonej provoli (provola affumicata) – ser zamknięty jest w pudełku z wodą, wygląda jak przybrudzona popiołem mozarella. W smaku jednak jest zupełnie inna. Smakuje wędzonką, chociaż to biały, miękki ser, bardzo soczysty. Pyszny! Niestety do nabycia chyba tylko w sklepach Todis.


provola affumicata
Źródło: https://www.casabufala.it

Bardzo smaczna jest też burrata, ostatnio do dostania w polskim Lidlu, pojawiła się nawet w Biedronce a czasem bywa i w większym markecie. Warto ją jednak jeść wkrótce po zakupie, bo szybko się psuje (gorzknieje i szczypie w język). Buratta to taka mozarella, tylko w środku ma świeży twarożek (w formie serowych strzępków) ze śmietanką.

Innymi produktami wartymi uwagi są pesta. Nie tylko zielone i czerwone, które dostępne są w Polsce, ale wiele różnych z różnych składników. Nasze serce skradło różowe z czerwonej cykorii (radicchio), czasem z dodatkiem boczku, w zależności od wersji.

Oczywiście warto też  spróbować włoskiej pizzy, ale uwaga, żeby nie naciąć się na mrożoną! A potem wypić włoskie cappuccino. Smakuje jak deser, nie jak kawa 🙂

Włosi mają też bardzo dobry chleb, pod warunkiem, że kupimy go w piekarni, jest mocno wypieczony i posolony 😉

We Włoszech warto też skorzystać z tanich cen dobrego wina i wypić sobie lampkę czy dwie do kolacji.

A to, czego Włosi nie potrafią robić to oliwy. Jest gorzka. Dlaczego tak jest, tego nie wiemy.

włoskie sery
Burrata,
źródło: https://online.pizza4ps.com

Francja

We Francji pyszne jest wszystko. Wystarczy wejść do sklepu, żeby totalnie oszaleć na widok asortymentu i gwarantujemy Wam, większość rzeczy Was zachwyci smakiem.

Teryna czyli taki pieczony pasztet.
Żródło: https://www.olivemagazine.com

Ale to za czym szczególnie tęsknimy to francuski majonez Amora (na szczęście jeden z polskich sklepów z francuskimi towarami sprowadza go na zamówienie) i cydr Fauconnerie wytrawny (inne cydry, w tym polskie, nie umywają się do francuskich, które mają głęboki jabłkowo – wędzony smak, troszkę goryczkowy, trochę słodki).

Hiszpania

Hiszpanii zabrakło na naszej trasie, ale kiedy tam byliśmy podczas urlopu to tym, co nam wyjątkowo zasmakowało (poza kawą, która jest przepyszna!) były tapasy.

Tapasy to takie przekąski, na przykład kawałki sera (twarde sery hiszpańskie też zasługują na uwagę), kawałki hiszpańskich kiełbas, oliwki.

Ale to, co jest najlepszą częścią tego dania to papryczki. Zielone, malutkie papryczki, grillowane, polane oliwą i oprószone solą. Takie papryczki (miniaturki normalnych, słodkich papryk) czasem można dostać w większych marketach w Polsce latem.

Papryczki w prawym górnym rogu
Źródło: https://www.lealou.me

W Hiszpanii jedliśmy też bardzo smaczne słodkie ziemniaki w sosie pomidorowym, malutkie. chrupiące ośmiorniczki smażone w cieście na głębokim oleju i ośmiornicę z grilla. Ośmiornica bez szału, troszkę gumowa chociaż smaczna, ale te malutkie ośmiorniczki! Polecamy 🙂

Belgia

Belgia nie jest naszym ulubionym krajem, ale jedno trzeba im przyznać. Musy czekoladowe robią obłędne!

Holandia

W Holandii spróbowaliśmy cynamonowych bułeczek i… przepadliśmy. Po holendersku ich nazwa to kaneel (czyli cynamon). Są zrobione z ciasta francuskiego, przełożonego cynamonem. Pachną obłędnie ale smakują jeszcze lepiej. Są całe dość wilgotne, więc nie czeka się na najlepszy środek ale każdy kęs jest wilgotny i cynamonowy.

Do picia zaś w Holandii polecamy zieloną herbatę marki Spar ze sklepów sieci Spar 😉

Niemcy

W Niemczech mają równie pyszne, jak nie jeszcze lepsze niż w Holandii, bułeczki cynamonowe, które poznaliśmy pod nazwą Franzbrötchen. Chociaż niestety nie występują w całych Niemczech i tam gdzie nie występują, nikt nie zna takiej nazwy.

Poniewczasie dotarło do nas, ze być może o „Franz.” W ich nazwie była kropka, co by wskazywało na to, że nazwa oznacza po prostu… francuską bułkę. Następnym razem sprawdzimy 🙂

Bułeczki cynamonowe
Źródło: https://www.heimgourmet.com

W Niemczech znajdziecie też leberwurst, czyli coś w rodzaju pasztetowej, ale dużo smaczniejsze, zwłaszcza w wersji wędzonej, grubo mielonej (grob) i z większymi kawałkami wątróbki.

U naszych sąsiadów znajdziecie też w sklepach smaczny, buraczkowy humus.

Do popicia w Niemczech polecamy Apfelschorle, ten sam rodzaj napoju jabłkowego co w Austrii albo MezzoMix, czyli mix coli z pomarańczą. Bardzo udany smak!

A na deser czekoladowy pudding  z polewą waniliową firmy Muller.

Apfelschorle
Źródło: https://www.loewensteiner.de

Dania

W Danii o dziwo jest coś dobrego. Konkretnie wątróbkowy pasztet leverpostej. Nie dość, że w szokująco przystępnej cenie (razy ok. 7 DKK za pół kilo!), to jeszcze bardzo smaczny.

Szwecja

Obalamy mit szwedzkich bułeczek cynamonowych. Są dużo słabsze niż niemieckie czy holenderskie. Za to bardzo ciekawy smak mają bułeczki z kardamonem.

Generalnie słodycze w Szwecji (te bez lukrecji) są bardzo dobre. Jedno z najlepszych ciast czekoladowych (brownie) jedliśmy właśnie tam.

szwecja jedzenie
Szwedzkie cukierki, smakołyki i bułeczki

Szwedzi szaleją też za jogurtami smakowymi i sprzedają je tylko w litrowych kartonach. Warto sięgnąć po kilka smaków, bo są naprawdę smaczne, zwłaszcza wersja z marakują.

Szwedzi mają też dużo past kawiorowych, takich w tubce. Nie są zbyt drogie a do tego smaczne. Polecamy taką z serem 😉

W Szwecji też znajdziecie ser o smaku koperkowym. Interesujący  i smaczny (ale nie na tyle, żebyśmy za nim tęsknili).

Fani niesłodkich napojów będą w Szwecji w raju, bo tam woda z sokiem to rzeczywiście woda z sokiem. Bez cukru, bez słodzików, z ledwo wyczuwalnym posmakiem danego owocu. Fajna odmiana po tych wszystkich słodkich napojach.

Natomiast tym, co wolą „gazowańce” polecamy Trocadero. Napój sprzedawany w 1,5 litrowych butelkach z dodatkiem kofeiny. Taki łagodny energetyk i smakuje też jak energetyk. Jeśli ktoś lubi ten smak, to Trocadero mu przypadnie do gustu.

Norwegia

No i Norwegia, która słynie z pięknych widoków i kiepskiej kuchni.

Jednak znalazło się i w tym kraju coś, co byśmy chętnie od czasu do czasu zjedli w Polsce. Przede wszystkim jest to flintstek, czyli stek z szynki w specjalnej marynacie z przyprawami, który trzeba tylko wrzucić na patelnię. Jakież to jest pyszne!

Kto by przypuszczał, że w Norwegii takie dobre rzeczy.
Źródło: https://www.matprat.no

W Norwegii smaczne są też fiskekakery czyli kulki rybne, wyglądające trochę jak kluski. Zresztą jest to rodzaj klusek rybnych. Można je podać z sosem albo czerwoną kapustą.

Smaczna jest też potrawa o odkrywczej nazwie bacalao czyli po prostu dorsz 😉 Mamy tutaj kawałki ryby w pomidorowym sosie z cebulką, papryką i jeszcze jakimiś warzywami. Bardzo dobre, chociaż bardzo drogie (jak prawie wszystko w Norwegii).

Tanie zaś są tortille marki First Price, które smarowaliśmy czekoladowym smarowidłem w stylu Nutelli, skrapialiśmy dżemem truskawkowym i voila! Deserek w trasie jak się patrzy.

ryby w norwegii
Fiskekakery, podsmażone, gotowe do jedzenia

Nie może zabraknąć jednak norweskiego sera brunost. O specyficznym karmelowo – słonym smaku, który je się na słodko. Z cynamonowym chrupkim pieczywem, na gofrach, z dżemem. Nie tęsknimy za nim, ale nie spróbować go, będąc w Norwegii to zbrodnia 😛 zwłaszcza, że jest cholernik niezniszczalny, woził się z nami ze dwa – trzy tygodnie w sakwach i ani śladu zepsucia.

Więcej o tym, co jeść w Norwegii przeczytacie we wpisie poświęconym kulinarnym przygodom w tym kraju.

No i co, zgłodnieliście? 😉

Dajcie znać co dobrego, albo niedobrego jedliście za granicą B-)

Natalia

10 prezentów, jakich nie należy kupować

Święta tuż tuż i jak co roku wszyscy łamiemy sobie głowę na tym, co sprawić drugiej osobie pod choinkę. W Internecie możecie znaleźć dziesiątki inspiracji i artykułów.

 My jednak powiemy Wam, czego NIE należy kupować podróżnikom, sportowcom ale też po prostu – drugiej osobie 😉 Zwłaszcza, gdy nie mamy pewności, że nasz wybór jest odpowiedni.

1.Przewodniki, mapy papierowe. Po pierwsze wcale nie musicie trafić w kierunek, którym obdarowywana osoba jest zainteresowana. 

Po drugie – już może taką rzecz mieć.

Po trzecie – upewnijcie się, że ten ktoś naprawdę z tego skorzysta. Dzisiaj, kiedy Internet dostępny jest wszędzie, a gpsu z powodzeniem używamy w smartfonach, mapy i  przewodniki mają niewielką rację bytu. No, chyba, że to mapa kolekcjonerska, przewodnik po azjatyckiej dżungli czy innym zapomnianym przez Boga i cywilizację miejscu, to wtedy inna rozmowa 😉

2.Plakaty, Fototapety, Mapy zdrapki. Jeśli nie wiecie, czy ktoś sobie na pewno życzy taki prezent, zdecydowanie odradzamy taki zakup. Co z tym zrobić, jeśli nie pasuje do wystroju mieszkania? Albo ktoś po prostu nie zamierza wbijać gwoździ w ścianę czy oklejać ją taśmą czy patterfixem?

Taki prezent, chociaż z pozoru fajny, to często będzie zupełnie nieprzydatny i zostanie nieużyty.

3.Notesy, kalendarze książkowe. Miejcie pewność, że ktoś rzeczywiście będzie ich używał. W tej chwili wszystko znajduje się w naszym smartfonie i jeśli nie wiemy, czy nasz obdarowany to typ notujący ręcznie (!) wszystko i wszędzie (np. na spotkaniach biznesowych, na studiach), to lepiej odpuścić ten pomysł.

4. Świece zapachowe. Świeczka za 100 zł? Pomijając koszt, to w przypadku takiego prezentu może się okazać, że nie trafimy z zapachem albo że obdarowany w ogóle nie używa i nie lubi tego typu pachnących przedmiotów, jak na przykład M, który nazywa je „śmierdzidłami”, serdecznie nie cierpi i wręcz dostaje od nich bólu głowy.

5. Części lub narzędzia rowerowe, samochodowe, motorowe i inne. Kupowanie tego typu rzeczy w ciemno jest zawsze złym pomysłem. Jeśli nie znacie konkretnego rodzaju przedmiotu (symbol, nazwa, rozmiar), który jest obdarowanemu potrzebny, to na pewno nabędziecie zły 😉

6. Globusy dla podróżników. Jeśli chcecie komuś zagracić mieszkanie nieużytecznym przedmiotem, to wybór jest olbrzymi 😉

 7. Ręcznik szybkoschnący. Często pojawia się w propozycjach „prezentów dla podróżników”. Niestety nie jest to dobry prezent. Największą wadą tego typu ręczników jest to, że źle wchłaniają wodę.

Taka uroda materiału, że bardziej wodę rozciera niż wchłania, a za to szybko schnie. Może więc pomysł na prezent fajny, ale sam produkt dosyć słaby.

8. Sprzęt i odzież specjalistyczna. Ten sam problem co z częściami lub narzędziami. Jeśli nie znasz konkretnego symbolu i nazwy przedmiotu, lepiej nie kupuj tego typu prezentu. Może się okazać, że kupisz coś, co jest wykonane ze złego materiału (za lekkie, za ciężkie, za delikatne) w złym rozmiarze lub po prostu niewłaściwe.

9. Wszelkiego rodzaju odzież lub pościel ze sztucznych materiałów. O ile to nie jest specjalistyczna, sportowa odzież, to sztuczne materiały są zakazane. Brzydko się zachowują po praniu (mechacą się, niszczą), szybko łapią brzydki zapach, bardzo się elektryzują. W przypadku prezentów należy wybierać tylko dobrej jakości materiały typu bawełna, jedwab czy wełna.

10. Bielizna. Takie rzeczy lepiej kupować sobie samemu 😉 Majtki czy koszulki nocne to raczej rzeczy, które większość osób wolałaby nabyć samodzielnie.

Dlatego bez wyraźnego wskazania tego typu prezent lepiej odpuścić.

Mamy nadzieję, że nie pokrzyżowaliśmy zbytnio Waszych planów 😉

Natalia i M.

Jaki rower zabrać w podróż? Cz. II Kupujemy rower

W pierwszej części napisaliśmy o tym, czy trzeba kupić nowy sprzęt (nie trzeba! 😉 aby ruszyć na wyprawę rowerową czy po prostu wycieczkę (Jaki rower zabrać w podróż? Cz. I własny sprzęt).

W tym wpisie dowiecie się na co zwrócić uwagę, jeśli jednak zdecydujecie się kupić nowy sprzęt lub doposażyć już posiadany.

Budżetowy Trek objechał już prawie całą Europę

Po wyborze odpowiedniej wielkości ramy należy skupić się na komponentach. Jest wiele poradników na temat właściwego rozmiaru roweru, ale tak naprawdę tylko wsiadając na rower możecie stwierdzić, czy rozmiar jest odpowiedni.

Teoria mówi, że stojąc nad ramą, przy siodełku, odległość pomiędzy górną rurą a naszym krokiem nie powinna być mniejsza niż około 10cm (do jazdy rekreacyjnej) lub 15cm (do jazdy sportowej) – ale to tylko teoria, u nas ta odległość jest dużo mniejsza i żyjemy 😉

N. i jej męska rama

Czy rower musi mieć amortyzatory?

Wszystko zależy od indywidualnych preferencji, pamiętajmy jednak, że amortyzator z przodu uniemożliwia założenie bagażnika na przód (oczywiście fizycznie założyć się da, ale obciążenia dla amortyzatora mogą być za duże i zwyczajnie się złamie lub uszkodzi).

Oddaje jednak nieocenione usługi na nierównej drodze, neutralizując częściowo wstrząsy, którymi atakowane są przede wszystkim nadgarstki. Oczywiście pod warunkiem, że jest on dobrej jakości. W większości fabrycznych rowerów w „znośnych” cenach montowane są amortyzatory najtańsze z możliwych (zazwyczaj naprawdę „szitowe”!), więc kupując gotowy rower z przeznaczeniem pod sakwy w miarę możliwości radzimy trzymać się z daleka od wszelkich amortyzowanych. Przykładowo u N. amortyzator został wymieniony, bo ten oryginalny prawie nie działa i był bardzo ciężki.

Amortyzator na tył, chociaż byłby może mile widziany podczas jazdy terenowymi ścieżkami, to uniemożliwia założenie bagażnika na ciężkie sakwy (tylny trójkąt ramy jest ruchomy względem trójkąta przedniego, zatem założenie bagażnika tylnego – o ile w ogóle by się udało – zablokowałoby amortyzację).

Można jednak ratować się bagażnikiem sztycowym (mocowanym tylko na rurze) lub dużą torbą podsiodłową. Takie rozwiązanie jest dobre na dłuższe wycieczki; jednodniowe lub samochodowe, ewentualnie na podróżowanie w stylu „light”, gdzie przy sobie mamy naprawdę niewiele rzeczy i zasobną kartę kredytową 😉

Jeśli możecie, zrezygnujcie z amortyzowanej sztycy (amorek pod siodłem), może wydaje Wam się, że to zmniejszy nacisk na odcinek krzyżowy kręgosłupa, ale w rzeczywistości wcale tak nie jest, a ten wynalazek ma to do siebie, że często się psuje

Osiodłane rowery

Na co poza rozmiarem zwrócić uwagę?

Kupując rower nowy, warto zwrócić uwagę, żeby miał możliwość zamocowania bagażnika. Chodzi o odpowiednie otwory w ramie – jedna para przy tylnej piaście (tu najlepiej dwie pary, bo warto jeszcze gdzieś przymocować błotnik, ale od biedy w jednej parze otworów można przykręcić i błotnik, i bagażnik), druga pod siodełkiem, w okolicach łączenia rury podsiodłowej z tylnymi widełkami.

Mocowanie bagażnika bez tych otworów jest możliwe, ale trudniejsze i mniej wytrzymałe. Wszelkiego rodzaju obejmy mogą się bowiem okazać najsłabszym ogniwem konstrukcji…

A skoro już o bagażniku mowa, to wymaga on osobnej wzmianki. Jest to element niemontowany fabrycznie w prawie żadnym porządnym rowerze. Wyjątkami są bardzo ciężkie i przez to niewskazane na wyprawę„mieszczuchy” oraz fabryczne „trekkingi”, których zasadniczą wadą jest to, że mają w oryginalnych konfiguracjach bardzo kiepskie i mocno zawodne amortyzatory.

Dlatego też kupowanie roweru trekkingowego z myślą o dłuższych trasach zdecydowanie odradzamy. Zaś pozostałe typy rowerów co do zasady są sprzedawane bez bagażnika. I dobrze, bo fabryczny bagażnik i tak prawie na pewno trzeba by było wymienić. To jest bowiem „wół roboczy” roweru wyprawowego, jeden z najważniejszych jego elementów.

Nasze bagażniki i ich bagaż

Bagażnik na wyprawę musi być wytrzymały. Tzn. nie tylko fabryczny udźwig musi przekraczać oczekiwaną masę bagażu (z co najmniej dwudziestoprocentowym zapasem), ale też konstrukcja musi być naprawdę solidna. Jest to element, na którym naprawdę nie warto oszczędzać, bo pęknięcie bagażnika oznacza koniec dalszej jazdy i co najmniej spawanie (mieliśmy kiedyś taką sytuację w Rumunii, jakoś ukończyliśmy trasę, lecz z duszą na ramieniu) lub wręcz powrót do domu.

Dlatego też tutaj wyjątkowo polecam bardzo konkretnie: tylko firma Tubus, w tym jej marka bagażników aluminiowych Racktime. Bagażnik stalowy Tubusa ma udźwig 35-40 kg i naprawdę tyle wytrzymuje. Latami. Bagażniki aluminiowe Racktime mają udźwig nominalny 25 kg i też tyle wytrzymują. Montaż jest dość intuicyjny, a konstrukcja prosta jak dwa połączone cepy 😉 Tylko żeby nie te ceny! No, ale moim zdaniem zdecydowanie warto zapłacić 300-400 zł i mieć spokój na całą wyprawę albo i dłużej. To w końcu równowartość raptem dwóch noclegów „pod dachem” w krajach zachodnich…

Zatem jak widzicie, kupowanie drogiego roweru na taka wyprawę nie jest konieczne, a nawet wskazane. Jeśli masz rower,który jest wygodny, w dobrym stanie i ma otwory na bagażnik, to kupuj Tubusa, sakwy i ruszaj w drogę! 🙂

Mikołaj i Natalia

Jaki rower zabrać w podróż? Cz. I Sprzęt posiadany

jaki rower kupić

Dostaliśmy od Wielbiciela 😉 pytanie, czy trzeba mieć  drogi rower, żeby pojechać na wyprawę rowerową? Odpowiedź brzmi: nie.

A tak naprawdę kryteria są dwa:

  1. Rower musi być wygodny
  2. Rower musi być niezawodny

Ad 1.

Lata praktyki – nic innego nie pomoże. Oczywiście można wybrać się na profesjonalny bike-fitting (nie sprawdzałem, ale znając polskie realia to usługa dostępna wyłącznie w Warszawie i ewentualnie w Krakowie), ale primo: to drogi gips, a secundo: i tak nie uchroni przed pojeżdżeniem i sprawdzeniem, czy faktycznie wszystko CI pasuje. Więc moim zdaniem opcją lepszą, bo tańszą jest po prostu zabranie tego roweru, na którym od lat się jeździ i który nam pasuje. Dodam jeszcze, że prawie każda rama może być dla nas wygodna. O ile tylko ma właściwy rozmiar i my jesteśmy w miarę wymiarowi, to nie ma przeciwwskazań, by było wygodnie. Schody zaczynają się przy osprzęcie.

Oczywiście nie chodzi o jego klasę, tylko o ustawienia. Przykładowo: rama może być mała, ale wtedy potrzeba mieć długą sztycę, a na rynku raczej nie występują dłuższe niż 40 cm. Rama może być duża (jak moja), ale wówczas potencjalnie pojawia się problem zahaczania czubkami butów o przedni błotnik na zakrętach. Mnie to nie przeszkadza, tym bardziej, że jest to  cena, jaką zdecydowałem się zapłacić za to, żeby mieć koła 28” (ten rozmiar ramy był najmniejszym dostępnym dla takich kół).

Dlaczego koła 28? W sumie sam już nie pamiętam, na 26 czy 29 jeździ się równie dobrze, a bajanie o przewadze jednego rozmiaru nad innym (że większe koło ponoć lepiej przechodzi przez nierówności i ma mniejsze opory toczenia, a mniejsze jest bardziej skrętne) to czysty marketing. Różnice bowiem w tak niewielkim zakresie rozmiarów (między 26 a 29 cali mamy raptem 11,5%!) jeśli w ogóle istnieją, to są pomijalne.

W ogłaszaniu co i rusz nowego „paradygmatu” rozmiarów koła chodzi zatem o to, żebyś, drogi Czytelniku, kupił(a) nowy rower, a przecież z powodu samego koloru ramy mało kto to zrobi, więc trzeba dorobić ideologię 🙂 Zatem podsumowując: zabierz na wyprawę rower, na którym bez bólu możesz zrobić na raz te 150 km. To wystarczy :)Dla zaniepokojonych: co NIE znaczy, że na wyprawie „masz robić” etapy po 150 km! Po prostu, jak kilka razy przejedziesz taki dystans w pobliżu domu, to wiesz, czy rower ”Ci leży”. I tyle.

rower na podróż.jpg

Ad 2.

Ja wybrałem (dawno, w 2009 roku) dla siebie Surly Long Haul Trucker. Głównym powodem była stalowa, chromowo-molibdenowa konstrukcja. Daje lepszą amortyzację na wybojach niż aluminium, jest łatwa w naprawie, bo każdy spawacz w byle wsi ją uratuje (przynajmniej tymczasowo) po ewentualnym pęknięciu. A to w przypadku aluminium nie wchodzi w grę, musisz znaleźć gdzieś spawacza TIGMIG, a ci trafiają się raczej tylko w średnich i dużych miastach.

Z kolei w przypadku ramy karbonowej (ponoć lepsza amortyzacja niż stal) pękniecie ramy oznacza jej wyrzucenie i co gorsza, o takie pęknięcie wcale nie jest trudno – wystarczy mocniejsze stuknięcie w ramę, a zatem każdy transport roweru, np. pociągiem (nie mówiąc już o samolocie) jest wielkim dla niej zagrożeniem.

rower szosowy jaki wybrać.jpg
Karbonowe szosówki

Niestety dobra rama stalowa (stal chromowo-molibdenowa) kosztuje sporo, choćby dlatego, że to ostatnimi czasy dość rzadka technologia. Aczkolwiek jest oczywiście nadal tańsza od karbonu.

Drugim powodem była jej konstrukcja, tj. przedłużone widełki tylne, co powoduje, że nie wchodzi w grę ocieranie piętami o sakwy nawet przy dużym rozmiarze buta. Ja mam stopę raczej niewielką, a mimo to w innych rowerach zdarza mi się ocierać. Plus ta rama jest stworzona dla transportu sporego bagażu, ma wzmocnienia w odpowiednich miejscach, a cieniowana jest w innych, etc.

Jednakże fakt zakupu ramy za 2 000 zł nie oznacza, ze cały rower kosztował 7 000, bo osprzęt dobierałem do niej indywidualnie. Jest to oprzyrządowanie ze średniej półki, o wysokiej kulturze pracy, dużej wytrzymałości i średniej cenie. Bo pamiętać należy, że droższy osprzęt, to przede wszystkim niższa masa i mniejsza wytrzymałość. Czyli coś na wyścig a nie na wyprawę.

Podsumowując, mój rower był składany indywidualnie, każdą cześć wybrałem sam i wybór był rewelacyjny, skoro przez 8 lat z hakiem zrobił blisko 80 000 km przebiegu, a wymieniałem tylko napęd i klocki hamulcowe. Dopiero przed wyprawą wymieniłem tylne koło, zresztą na identyczne jak poprzednio.

wyprawa rowerowa


Jeśli zaś chodzi o rower N., to jest on idealnym potwierdzeniem mojej tezy z punktu 1. Wybraliśmy go co prawda dość starannie, ale spośród modeli dostępnych na rynku w tamtym momencie (czyli w roku 2010, kiedy o naszej wyprawie nikomu się nawet nie śniło) i mieszczących się w (dość skromnym wówczas) budżecie. Dość powiedzieć, że cały rower kosztował mniej niż moja rama. Jest to klasyczny góral, z aluminiową ramą i kołami 26”, zaledwie ośmiorzędowym napędem i osprzętem z niskiej półki.

Rower na wycieczki
Trek 3600 pod grecką knajpą


Przez te lata doznał on oczywiście kilku modyfikacji. Przede wszystkim dołożyliśmy błotniki i bagażnik oraz zmieniliśmy opony na niemal gładkie (mniejsze opory toczenia), a za to znacznie wytrzymalsze i odporniejsze na przebicie i lżejsze. Poza tym z czasem nastąpiła wymiana kierownicy na lżejszą i prostą, założenie lemondki (rurek z podłokietnikami na kierownicy do przybrania odpoczynkowej i bardziej aerodynamicznej pozycji podczas jazdy) oraz pojawiły się nowe klocki hamulcowe, takie z wymiennymi wsuwkami (osobne okładziny są tańsze i lżejsze niż całe klocki, ich wymiana jest też łatwiejsza).

Jednak co do zasady to jest wciąż pierwotna konstrukcja i mimo 35 000 km przebiegu obręcze (niekapslowane! – tj. bez wzmocnień na szprychach) są nadal w dobrym stanie i nawet wkład suportu nigdy nie był wymieniany! Jak zatem widać rower posiadany, o ile jest utrzymywany w dobrym stanie, nadaje się jak najbardziej na taką wyprawę. Można go trochę podrasować, ale bynajmniej nie trzeba.

podróż rowerem

CDN…. a w dalszej części o tym, na co zwrócić uwagę kupując nowy sprzęt. 

M.

Sprawdź również:

Rowerem, samochodem czy na pieszo? Czyli jak podróżować.

czym w podróż

Podróżować można na różne sposoby. Jeśli zastanawiacie się, jakim środkiem transportu wybrać się w świat, lub może chcecie zmienić dotychczasowy, to dowiedzcie się najpierw, czym to grozi! 😉 Zapraszamy na subiektywne plusy i minusy podróżowania rowerem, samochodem i piechotą z użyciem lokalnego transportu.

Podróż rowerowa

O tym, z racji naszej podróży rowerowej po Europie pisaliśmy już kilkukrotnie, ale w telegraficznym skrócie wygląda to tak:

Jesteś zależny od pogody. A nie zawsze jest możliwość nie jechać, kiedy bardzo wieje, pada, jest zimno, czy po prostu nieprzyjemnie.

Całą podróż odbywasz siłą swojego ciała. Więc za pomocą własnych nóg zmagasz się z górami, trudną nawierzchnią, czasem z bólem.

Można oczywiście sprawić sobie rower elektryczny, ale wówczas trzeba pamiętać, że po ok. 80 km bateria się kończy i resztę trzeba przejechać siłą własnych mięśni. A taki rower jest o ładnych kilka kilogramów cięższy od zwykłego. No i codziennie trzeba go ładować…

Masz ograniczoną przestrzeń bagażową. Którą w dodatku wieziesz o własnych siłach.

pogoda na wyprawie
Pogoda różna, ale rower tak samo ciężki

Możesz zatrzymać się wszędzie, żeby zrobić piękne zdjęcie. Most? Ruchliwa droga? Nie ma znaczenia, bo prawie zawsze jest jakieś pobocze czy chodnik, na które możesz zjechać rowerem i zrobić zdjęcia wszystkiemu dookoła.

Obcowanie z naturą. Jesteś blisko natury. Możesz z siodełka podziwiać wspaniałe góry, kanion, zatrzymać się na chwilę i dotknąć kory palmy czy dziwnych skał, które mienią się w słońcu. Widzisz i słyszysz ptaki, szum drzew, czujesz zapach kwiatów. A do tego masz szansę się opalić.

Nie poruszasz się ani za szybko ani za wolno. Rower daje dużą mobilność, swobodę wybierania trasy a przy tym przemierzamy dystans w tempie odpowiednim, aby się rozglądać i chłonąć krajobraz, jednocześnie przemieszczając się nawet sto kilometrów dziennie.zalety jazdy na rowerze.jpg

Nieturystyczne miejsca. Rowerem czasem wjedziesz tam, gdzie nie dotrzesz samochodem. Wąskie ścieżki wśród gajów oliwnych, szlaki wśród pól, stare drogi tylko dla rowerów, które wiodą kanionem.

Chudniesz. Nie, żeby jakiś szał, ale jednak. Wysmukla się pupa, biodra, łydki i uda (tylko zawodowym kolarzom rosną wielkie mięśnie, nie bójcie się 😉 )

Podróż samochodem

Nie ruszasz się. W przeciwieństwie do roweru w samochodzie się tylko siedzi. Kiedy wypożyczyliśmy auto w Norwegii, to siedzenie w aucie od rana do popołudnia sprawiało, że bolał mnie od tego tyłek i kolana! 😀

Podjadasz. Możliwe, że nie grozi to każdemu, ale my nie wyobrażamy sobie nie mieć w samochodzie czegoś do podjadania. A nie zawsze będzie to coś zdrowego.

Masz dużo większy zasięg kilometrowy niż rowerem. To chyba jasne. W trakcie dnia możesz też wyskoczyć na jakiś trekking czy zwiedzanie i wtedy problem bezruchu, o którym mowa wyżej, jest trochę mniejszy, a przy okazji nie musisz zatrzymywać się w miejscu, które Ci się nie podoba, bo dla samochodu następny kemping, oddalony o 50 km, to godzina jazdy a nie pół dnia.

norwegia droga morska.jpg
Droga Atlantycka w Norwegii zza szyby samochodu

Korki. Samochodem stoisz w korkach. Tracisz czas, który mógłbyś poświęcić na bycie w jakimś fajnym miejscu. A jeśli przy okazji spieszysz się gdzieś, to frustracja gotowa.

Musisz się znać na samochodach. Zresztą roweru tyczy się to samo. Ale rower jest trochę łatwiej naprawić w każdym miejscu na świecie niż samochód, który może potrzebować specjalistycznych części. Jednym z moich koszmarów jest „rozkraczenie się” na pustkowiu…

Musisz wydawać pieniądze na paliwo. Wiadomo. Ale na rowerze też 😉 I ilekroć próbowaliśmy to policzyć, to wychodziło, że wydatki „per kilometr” są zbliżone przy obu środkach transportu, jeśli nie liczyć kosztu wypożyczenia/ amortyzacji samochodu.

Możesz zabrać dużo bagażu. Nie jest problemem wzięcie lodówki turystycznej, zrobienie zapasu produktów spożywczych, kupienie fajnych pamiątek czy zabranie czegoś ciężkiego, o czym nie ma mowy przy podróży rowerem czy pieszo.

samochód bagaż w podróż.jpg
Po lewej nasze rowery spakowane do auta, po prawej zapakowane auto na Zakythosie

Pogoda ma dużo mniejszy wpływ na podróż. Ale to działa w dwie strony. Nie będziesz korzystać cały dzień ze słońca, nie  zatrzymasz się w dowolnej chwili i nie zerwiesz owoców z drzewa, nie zrobisz sobie przerwy w strumyku (bo go nawet nie zauważysz).  Za to podróż w deszczu, w zimnie czy wietrze nie przeszkadza tak bardzo.

Widzisz dużo mniej. O ile jeszcze pasażer ma możliwość rozglądania się (chociaż stronę kierowcy widzi mniej), to kierowca prawie wcale nie może podziwiać krajobrazów, przez które właśnie przejeżdża. Nie mówiąc już o zrobieniu zdjęcia. Samochodem jedzie się za szybko, często nie można się tak po prostu zatrzymać.

podróż samochodem
Widoki przez szybę samochodu

Podróże na własnych nogach i lokalnym transportem

Z nas dwojga M. ma większe doświadczenie z tego typu podróżami. Ten sposób uważamy za chyba najmniej efektywny, ale może marzy Wam się przedreptanie świata 🙂 Jednak trzeba pamiętać o paru rzeczach:

Dźwigasz wszystko na plecach. Musisz mieć więc dobry plecak. Podróżnicy zwykle starają się zmieścić maksymalnie w 10 kilogramach, a to i tak bardzo dużo. O ile na rowerze 10 kg w sakwach to nie jest problem to taki ciężar spoczywający na ramionach może być męczący.

Musisz mieć dobre buty. Buty, w których jesteś w stanie być na nogach dzień w dzień i przemierzać kilometry w różnym terenie.podróż pieszo.jpg

Musisz być gotowy na kontakty z innymi. Ten sposób podróżowania jest chyba najbardziej „towarzyski”. W pociągach, autobusach, autostopem. Jest dużo więcej okazji do rozmowy z tubylcami niż podczas jazdy rowerem czy autem. Jeśli ktoś lubi, to super, ale jeśli nie ma się ochoty na takie spotkania, wtedy to będzie problem.

Dużo łatwiej paść ofiarą napadu czy kradzieży. Nie przemieszczasz się szybko, więc łatwo Cię dopaść, kiedy tak wędrujesz, śpisz w pociągu czy łapiesz stopa..

Jesteś blisko z naturą. Jeszcze bliżej niż na rowerze i zła pogoda jeszcze bardziej Cię ogranicza 😛

podróż przyroda.jpg
Obcowanie z przyrodą i innymi podróżnikami

Zmęczenie. Wydaje mi się, że dużo większe niż podczas jazdy rowerem. Po całym dniu na rowerze byliśmy zmęczeni, owszem, ale po wyspaniu się nie towarzyszyły nam zakwasy, bóle ramion czy pleców od dźwigania plecaka czy stóp od obcierających butów.

Bilety kosztują  a z dworca musisz się jeszcze dostać na własnych nogach do odpowiedniego miejsca np. noclegu. Nie wspominając już o tym, że często bilety kupione z wyprzedzeniem są tańsze ale wtedy Twoją wędrówkę zaczyna ograniczać czas.

Są jeszcze entuzjaści motocykli, którym nie podróżowaliśmy, więc nie będziemy się na ten temat rozpisywać. Z tego co jednak wiemy, motocykl to połączenie wad roweru i samochodu, natomiast zalety obu środków transportu jakoś przy tym mariażu znikają 😉 Oczywiście możliwe, że moto ma jakieś inne zalety, o których nie wiemy (lub się domyślamy, jak słynny „wiatr we włosach”), ale wydaje się, że na daleką podróż to wybór najgorszy z możliwych 😉

Przeczytaj o innych wadach podróżowaniach oraz dowiedz się jakie są zalety podróżowania.

Poznaj najpiękniejsze miejsca południowej Europy.

I bądź przygotowany na to, co Cię czeka na kempingach!

 

Natalia i M.

Santorini informacje praktyczne

santorini co trzeba wiedzieć

Wczasy na Santorini, królowej Cyklad, marzą się pewnie niejednej osobie. Co jednak należy wiedzieć, wybierając się na tę grecką wyspę?  I czy naprawdę jest to raj na ziemi, jak może nam się wydawać z bajecznych zdjęć?

Jak dotrzeć na Santorini?

Żeby dostać się na wyspę możemy albo wsiąść w samolot, wykupując wycieczkę w biurze podróży, bądź samodzielnie zakupić bilet; wtedy albo uda nam się złapać wolne miejsce w czarterze bezpośrednio lecącym na wyspę, albo będziemy musieli przesiąść się w Atenach. Bezpośrednio z Warszawy leci się około 2,5 godziny.

Można też z Aten (port Pireus) lub z Krety przypłynąć promem.

Rejs z lądu trwa 7 godzin w cenach od 150 zł do 300 zł za osobę, zależy od terminu i przewoźnika, no i rodzaju miejsca lub 1,45 godziny. Z Heraklionu zaś zapłacimy jednak około 200 – 300 złotych za osobę.

santorini samolotem
Na Santorini możemy dolecieć lub przypłynąć

Zakwaterowanie na Santorini

Jeśli chodzi o samodzielną wyprawę na tę wyspę to wyniesie nas ona zdecydowanie drożej, niż jeśli wybierzemy wyjazd z biurem podróży. To chyba jedno z niewielu takich miejsc, które nie opłacają się na własną rękę.

Za około 2000 złotych za osobę (a nierzadko i mniej) możecie mieć lot z zakwaterowaniem w hotelu na tydzień. Hotele często oferują basen albo są położone blisko morza.

Jeśli jedziemy na własną rękę, musimy się liczyć z tym, że sam lot może kosztować około 1000 zł w jedną stronę za osobę. Natomiast za  najtańszy dwuosobowy pokój zapłacimy około 100 euro za noc.

santorini gdzie mieszkać
Santorini zakwaterowanie

Gdzie mieszkać na Santorini?

Najsłynniejszym miasteczkiem na Santorini jest Oia. Nocleg tam potrafi kosztować nawet kilkaset euro dla dwóch osób. Dotyczy to zresztą wszystkich pensjonatów po tej stronie wyspy.

Jeśli chcecie płacić trochę mniej, wybierzcie miejscowości oddalone od słynnych białych miast. Vlychada, Perissa czy Kamari są zdecydowanie tańsze. Nie tylko pod względem noclegów ale i cen w restauracjach, sklepach czy cen pamiątek. (Z lotniska bez problemu dojedziecie tam taksówką za około 30 euro lub autobusem za 2,80 euro).

Jeśli interesuje Was pobyt na kempingu to jest tylko jeden, w Firze, ale ceny noclegów na nim też wynoszą około 100 euro za dwie osoby. Standard jest raczej wysoki (tak wynika z opisu), chociaż według opinii na Google komfort średni (kemping jest na Bookingu, możecie podejrzeć, nazywa się… Santorini Camping)

Warto też zwrócić uwagę na położenie noclegu. Południowa i wschodnia część wyspy są płaskie, łatwo Wam będzie wybrać się z domu nad morze, natomiast część północna i środkowa (Fira, Oia) są górzyste a zabudowania umieszczone są na klifach. Do plaży będzie bardzo daleko (150 metrów w dół i jeszcze jakiś kawałek do plaży).

santorini teren.jpg
Może być płasko i taniej, albo pięknie i drogo

Transport na Santorini

Santorini jest małą wyspą ale górzystą, dlatego, jeśli chcemy coś zobaczyć raczej musimy się liczyć z tym, że będzie trzeba skorzystać z jakiegoś środka transportu.

Autobusy – jest ich bardzo dużo na wyspie, jeżdżą często, a przystanki są dobrze oznaczone. Na prawie każdym znajdziemy też rozkład jazdy i co ciekawe, autobusy raczej jeżdżą zgodnie z nim. Sam tabor jest nowy, klimatyzowany i często autobusy wyglądają jak piętrowe wycieczkowce i początkowo możemy je zignorować, bo nie tego się spodziewamy 😉 Ale zawsze mają na szybie czy boku naklejony skrót: ΚΤΕΛ  czyli publiczne usługi komunikacyjne (tylko po grecku). Zresztą, gdy autobus się zatrzymuje, wysiadają z niego bileterzy i krzyczą, dokąd jedzie.

Warto pamiętać, że wszystkie autobusy jadą do Firy i z Firy, więc jeśli chcecie pojechać np. z Perissy na Czerwoną plażę, to musicie dostać się do Firy a z Firy do Akrotiri.

Bilety Oia – Fira kosztują 1,40 euro, z Firy dalej: 2,80 euro

Samochody, quady, skutery – Jest bardzo dużo wypożyczalni, a pojazdy nie są zbyt drogie (małe auto to wydatek około 40 euro za dzień)  Żeby się jednak nie dać naciągnąć proponujemy przeczytać opinie o danych wypożyczalniach.

Rower – no i oczywiście najbardziej ekologiczny sposób, pozwalający na największy kontakt z naturą.  Wypożyczalni rowerów nie jest jednak tak dużo jak samochodowych i rowerzystów prawie wcale nie ma.

Natomiast miasteczka takie jak Fira, czy Oia nie nadają się do zwiedzania ich na rowerze. Pomijając to, że jest naprawdę dużo ludzi i ciężko się czasem przepchnąć samemu, to uliczki są wąskie a i schodów nie brakuje.

santorini poza sezonem
Dużo samochodów, dużo ludzi i schody

Atrakcje na Santorini

Atrakcji na wyspie jest kilka. Przede wszystkim zwiedzanie Firy i Oii, dla lubiących historię także Akrotiri zwane santorińskimi Pompejami.

Kto lubi trekkingi będzie zachwycony. Możemy się wybrać na 8 kilometrowy spacer z Firy do Oii, który zaprowadzi Was na kraniec wyspy (po drodze niezapomniane widoki na kalderę), albo wybrać się ze stolicy do Akrotiri lub Perissy; to również mniej więcej 8 kilometrów.

Warto jednak wiedzieć, że na Santorini raczej nie ma chodników (nie dotyczy to szlaku Fira – Oia, oddalonego od ulic oraz centrum miast). Idzie się po prostu poboczem drogi. A że dróg jest mało, to trzeba się liczyć z tym, że ruch jest duży więc i dużo aut będzie przejeżdżało blisko nas. To akurat nie jest fajne.

Możecie też zdobyć najwyższy szczyt wyspy Mesa Vuono, niecałe 600 metrów n.p.m., a także skorzystać z wycieczek przygotowanych przez biura turystyczne na wyspie. Znajdziecie je wszędzie, w każdej miejscowości. Oferują między innymi: rejs na wulkan (wyspa Nea Kameni) oraz wysepkę Thirasia wraz z odwiedzinami w gorących źródłach (my zdecydowałyśmy się na taką wycieczkę i było super 🙂 ), dzień możecie zakończyć widokiem na zachód słońca w Oia, oglądanym z łódki. Koszt takiej wycieczki w zależności od wariantu ilości atrakcji to około 30 do 40 euro za osobę.

Są też wycieczki krajoznawcze, przewodnik obwiezie Was po całej wyspie, z wizytą w słynnych winiarniach santorińskich i degustacją tamtejszych win. Możecie również wybrać się na rejs po znanych plażach; Perissa (czarna plaża), Biała Plaża, Czerwona Plaża.

santorini wycieczki
Wycieczki na Santorini

No a skoro o plażach mowa, to oczywiście plażowanie…

Plaże na Santorini

Ale będąc na tej wyspie nie spodziewajcie się białego piasku, ani piasku w ogóle. Wszystkie plaże są czarne. Bo wszystkie powstały w wyniku wybuchu wulkanu.  A zamiast piasku znajdziecie tam maleńkie, czarne, powulkaniczne kamyczki. Nagrzane greckim słońcem parzą w stopy!

Zamku z nich nie zbudujecie 😛

Na plażach jest bardzo dużo leżaków i parasolek, które należą do barów naprzeciwko. Różne są zasady „wynajęcia” leżaka, może to być na przykład zamówienie za 20 euro i możemy korzystać z tej formy relaksu cały dzień.

Ale znajdziecie też miejsca, gdzie z łatwością rozłożycie się na plażowym kocyku bez konieczności płacenia. Aczkolwiek my byłyśmy zdziwione temperaturą wody. Jest zimna! Nie tak jak w Bałtyku co prawda… ale zimna.

santorini gdzie się kąpać
Plaże na Santorini

Gdzie kupować i jeść na Santorini?

Na Santorini jest jeden Lidl, na wjeździe do Firy z kierunku południowego. Nie byłyśmy tam, więc nie wiem nic na temat asortymentu. Jednak produkty w greckim Lidlu są ciekawe (trochę inne niż podczas znanego nam w Polsce greckiego tygodnia) i jeśli będziecie mieć możliwość, to warto tam zajrzeć.

Oprócz tego oczywiście mamy kilka marketów, w każdej turystycznej części wyspy przynajmniej jeden (najwięcej oczywiście w okolicy Firy). W nich możemy spodziewać się pewnego wyboru towarów i akceptowalnych cen (ale nie, żeby zaraz tanio). Nie warto zaopatrywać się w małych sklepach (które też nazywają się szumnie supermarketami). Ceny potrafią tam być dwukrotnie wyższe, ale czasem znajdziecie coś, czego w dużym sklepie nie było.

Spodziewajcie się, że jednorazowe zakupy (przykładowo: ser, tzatziki, napój, jakaś wędlina, wino, chleb, greckie słodycze, pomidor) będą was kosztowały przynajmniej 10 – 15 euro.

Jest jeszcze jedna rzecz o której trzeba wiedzieć, mianowicie na Santorini w zasadzie wszędzie poza marketami (i pewnie hotelami) płaci się gotówką. Bankomatów jest dużo, ale należy zdawać sobie z tego sprawę.

Trzeba też być przygotowanym na to, że na Santorini nie ma słodkiej wody w kranie. Woda, która tam się znajduje jest odsoloną, przefiltrowaną wodą morską.  Nie jest groźna, więc można się w niej bez obaw myć czy płukać usta, ale jest niesmaczna. Na wyspie nie ma źródeł słodkiej wody, dlatego żeby zrobić sobie kawę czy herbatę lepiej kupić sobie butelkowaną wodę (około 50 centów za 1,5 litra w markecie).

Wracając do jedzenia. Oczywiście wiadomym jest, że im bardziej turystycznie tym drożej. Nawet dwukrotnie! Możecie wypić koktajl za 15 euro, albo taki sam, w mniej turystycznym miejscu, za 7 euro (Mówiłam, że drogo 😉 ).

Będąc tam polecamy spróbować owoców morza lub ryb. Zwłaszcza w portowych knajpach; są świeżutkie i pyszne. Możemy wybrać sobie z lodówki co nam się podoba, zostanie nam to zaserwowane we wskazany sposób (grill? Souvlaki? Smażone? Jak chcecie) i podane z ryżem, ziemniaczkami albo frytkami i surówką. No, chyba, że skusicie się na mousakkę 🙂

santorini jedzenie
Port na Thirasii i dania z portowej knajpki

A co poza tym warto zjeść?

Oczywiście jogurt grecki (szukajcie zwłaszcza takiego  w kamionce)

Taramosalata – pasta z kawioru, kosztuje około 1 euro za 100 gramów. Dla miłośników rybnych smaków pozycja obowiązkowa (nie zrażajcie się dziwnym, różowym kolorem)

Tzatziki – najlepiej takie na wagę. Ogórki, trochę czosnku i duuużo gęstego, greckiego jogurtu. Pyszności!

Pita Gyros – czyli gyros w bułce z warzywami i… frytkami. Matko, jakie to jest pyszne 🙂 a kosztuje mniej więcej 2,50 euro.

Smak mastiha – możecie go znaleźć w gumach do żucia, cukierkach lub w lodach. Specyficzny, żywiczny smak (bo mastiha to żywica z drzew rosnących na wyspie Chios). Inny niż wszystko, co znacie.

Tradycyjny waniliowy krem – to taki grecki budyń waniliowy podawany z cynamonem. Pyszny, chociaż nie jest to żaden zaskakujący smak. Ale i tak warto spróbować. Tylko uwaga, bardzo słodki.

Frappe – czyli kawa na zimno, ulubiony napój Greków. Pamiętajcie tylko, żeby poprosić dużą porcję cukru, nawet jeśli normalnie nie słodzicie kawy. Zbyt gorzka frappe jest ciężka do przełknięcia.

Więcej na temat pysznych rzeczy znajdziecie w poście: 20 najlepszych potraw jakie jedliśmy w podróży. Smacznego!

Na ile jechać na Santorini?

Według mnie kilka dni do tygodnia to jest maksimum, które warto poświęcić wyspie. W tym czasie zobaczycie wszystko co jest warte zobaczenia i jeszcze znajdziecie czas na plażowanie i spacerowanie promenadą. Oczywiście można wyspę objechać samochodem i w jeden dzień, ale co to za przyjemność 😉

Przeczytaj o naszym tygodniu na Santorini.

santorini piękne miejsca.jpg
Santorini, migawki

Kiedy jechać na Santorini?

My byłyśmy w połowie września a temperatury codziennie dochodziły do mniej więcej 30 stopni. Na wyspie prawie nie ma miejsc zacienionych, gdzie można się schować, zwłaszcza, gdy wybieramy się na zwiedzanie. Dlatego trzeba zabrać kapelusze i kosmetyki do opalania.

Wiosna na wyspie może być kapryśna, tak samo jesień czy zima (no i po sezonie może być też ciężej o kwaterę – część z nich zapewne się zamyka, to samo dotyczy sklepów). Miesiące letnie stanowczo za gorące (ponad 35 stopni to norma). Wydaje się więc, że wrzesień jest optymalny.

Zresztą sami oceńcie. Rocznie przyjeżdża tu około 5,5 mln turystów. Od kwietnia do końca października na Santorini trwa wysoki sezon a największe oblężenie trwa od czerwca do końca sierpnia.

Ważna informacja jest taka, że od 2019 roku Santorini chce wprowadzić limity dla turystów, dziennie będzie mogło przypływać tylko 8 tysięcy osób (czyli mniej więcej połowa mniej niż teraz).

santorini we wrześniu
Santorini we wrześniu

Czy warto jechać na Santorini?

Zdecydowanie tak. Nie na darmo białe miasteczka wyspy cieszą się mianem najpiękniejszych na świecie (a na pewno zachód słońca ma taką opinię!). Jednak nie jest to wyspa zielona, pełna palm czy gajów oliwnych i na to trzeba się przygotować. Rośliny, które tak pięknie wyglądają na zdjęciach to czyjeś prywatne okazy, o które ludzie dbają. Bez regularnego podlewania nawet kaktusy ledwo tutaj żyją 😉

santorini rosliny.jpg
Pustynne Santorini

W każdym razie Santorini jest jedyne w swoim rodzaju, nawet w skali greckiej. Zdecydowanie warto zobaczyć 🙂

Poznaj 10 powodów dla których kochamy Grecję!

Natalia

 

Co jeść w Norwegii? Czyli wpis o samych pysznościach

Norwegia co jeść

Norwegia, ze względu na pewne odizolowanie kulturowe od reszty Europy musiała wykształcić swoją kuchnię i swoje smaki. Tylko dlaczego! Dlaczego w tym kierunku?!

W dzisiejszym wpisie opowiemy Wam o doświadczeniach z kuchnią norweską 😉

Słodko słony ser czyli brunost. Kupiliśmy go bo był najtańszy 😛 ale nie żeby tani 😉 To było na samym początku pobytu w Norwegii i jeszcze nie wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać po tutejszych produktach. Ser był brązowy więc mieliśmy nadzieję, że jest wędzony. O my naiwni.

Okazało się, że jest słodko – słony. Koloru karmelu więc i o smaku karmelowym (lub krówkowym – dla lepszego wyobrażenia), tylko że słonawy o posmaku koziego sera (bo i jest z koziego mleka wyrabiany).

Początkowo próbowaliśmy go jeść „wytrawnie”, jak to ser, ale nie dało się. Natomiast nieźle się komponował ze słodkim chlebem w stylu żulika, który jeszcze mieliśmy ze Szwecji, a później z chrupkim pieczywem. Do tego dżem i oto jest. Pyszna kanapeczka, która nie wiadomo, czy ma służyć za deser, czy za słoną potrawę 😛 Jeździ ten brunost z nami już jakieś dwa tygodnie…(nie popsuł się!) nie ma na niego chętnych a żal wywalić. Zwłaszcza, że ostatecznie nie jest taki okropny, jak mogłoby się wydawać 😛

Brunost norwegia
Brunost z dżemem

Chleb. Chleb norweski nie należy do najpyszniejszych. Ani do najtańszych 😛 W najlepszym razie jest niezły. Prawie zawsze można natrafić na chleb w typie angielki (nazywa się loff), lub grahama (wygląda mało apetycznie) w cenie około 7 koron, czyli jakieś 3,50 zł.

Nie jest słodki ani niesłony, wypiekany jest przez lokalną piekarnię no i oczywiście.. jest marki First Price 😛 ewentualnie Coop Extra, marki własnej sieci Coop. Na zakupy jednak należy wybrać się do południa, później może go już nie być. I będziemy skazani na wcale nie lepszy ale za to duuużo droższy wypiek 😛 20 zł jeśli dobrze pójdzie 😉

norwegia chleb
Norweski chlebek

Dziwne napoje. Na pewno zwróciliście uwagę, że temat napojów pojawia się w naszych wpisach bardzo często. To dlatego, że to bardzo ważna część naszego prowiantu. Kupujemy picia dużo i często, zwłaszcza, gdy żar się leje z nieba. W Norwegii jednak wybór jest dość ograniczony, zwłaszcza, jeśli nie chcemy wydać na jedną butelkę napoju 15 – 20 złotych.

Ostatecznie naszym faworytem został sok pomarańczowy (2 litry za 13 koron, czyli jakieś 6,50 zł) oraz… cola 😛 tak, mają tutaj świetną podróbkę Coca – Coli, praktycznie nie do odróżnienia z oryginałem. Tak nam się wydaje, bo oryginału dawno już nie piliśmy 😛

A także napój, który ma być niby owocowy, ale smakuje jak… hm. Trochę jak napój energetyczny. Z owocami w każdym razie nie ma nic wspólnego.

No i wody smakowe. Są gazowane, jakimś cudem niesłodzone, ale za to mają lekki posmak owocu. Nam najbardziej pasuje wersja z granatem.

Napoje w Norwegii
Woda smakowa Boble

First Price – norweska marka produkująca wiele artykułów, które są co najmniej dwa razy tańsze od „markowych”. Opakowania „Firts price’ów” są brzydkie, nie przyciągają wzroku a nawet kojarzą się z latami 80. Jednak ich cena, tak drastycznie niższa, sprawia, że cieszą się zainteresowaniem naszym i wszystkich turystów 😛

To, co jednak jest najlepsze, poza ceną, to jakość tych produktów. Czasami zdarzało nam się kupić tę samą rzecz „markową” (np. żółty ser, norweskie naleśniki) i First Price w niczym nie ustępował tej droższej. No, może naleśniki były bardziej suche niż „oryginalne”. Ale za połowę ceny można się było z tym pogodzić.

Z First Price’a kupimy więc między innymi: chleb, banany, sosy do makaronów, sos tacos, rybne placki, kotlety, colę, napój pomarańczowy (w smaku dokładnie jak Fanta), soki pomarańczowy i jabłkowy, tortille, naleśniki.

Norwegia zakupy
Przykładowe opakowania First Price

Lompery – skoro już o naleśnikach mowa. Lompery to właśnie ich norweski odpowiednik. Zrobione są z mąki ziemniaczanej. Lekko wilgotne, można je jeść na słodko lub słono. Całkiem dobre.

Lulki z Klemem czyli nasz norweski słodycz 😉 Tortille (początkowo lompery, ale tortille lepiej znoszą zwijanie i są tańsze a smakiem niewiele gorsze) smarujemy czekoladą ze słoiczka, na to lejemy trochę dżemu (który w Norwegii nazywa się Klem :P) i oto jest! 😀 Deser mistrzów 😉

Norwegia co jeść
Czekolada z dżemem, mniam

Surowe warzywa i owoce o nich można w zasadzie w Norwegii zapomnieć. Są bardzo drogie. Czasem jednak uda nam się kupić jakąś paprykę (20 zł za kilogram), czasem pół arbuza (8 zł za kilogram), czasem pomidora (8 zł za dwa), a czasem mieszankę surówkową w torebce za 10 zł.  Czasem zaszalejemy i kupimy ogórka – 10 zł… Staramy się dbać o tę kwestię i nie zaniedbywać warzyw i owoców w naszej diecie, ale nie jest łatwo 😉

Mamy też naszą tajną broń; ziarenka czarnuszki, wierzymy, że ratuje nas przed kompletną awitaminozą 😉

Ziemniaki surowe są również bardzo drogie (10 zł za kilogram). Czasem kupimy kilka, żeby je ugotować do obiadu. Kiedyś jednak chcieliśmy zaszaleć. Kupić coś fajnego. Znaleźliśmy dwa duże ziemniaki zapakowane w folię aluminiową i opakowane w pudełeczko. Na nim rysunek nadzianych ziemniaczków z boczkiem, serem, warzywami. No pyszności! Wzięliśmy więc je, żeby mieć fajny obiad ale dopiero tuż przed otwarciem ich i włożeniem do piekarnika M. przeczytał, że należy je piec 2 godziny. 2 godziny? Dla już gotowych ziemniaków? Otworzył więc je a jego oczom… ukazały się surowe pyrki w dodatku już puszczające korzonki! Daliśmy 10 złotych za dwa ziemniaki 😛 ugotowaliśmy więc je i nie, wcale nie były smaczne 😛

Parówki które tutaj noszą nazwę pølse. Skład w najlepszym razie to 50% mięsa. Biedni Norwegowie, podobno uwielbiają swoje polsenki a nie wiedzą, że prawdziwe parówki są sto razy smaczniejsze. Aczkolwiek N. nawet posmakowały te norweskie kiełbaski. M. ich nie może znieść, są dla niego za słone.

Żółty ser za pierwszym razem kupiliśmy go (jakżeby inaczej 😉 ) z First Price. Był jednak bez smaku. Po prostu plastry bez smaku. Myśleliśmy, że to kwestia tej taniej marki. Później jednak mieliśmy  okazję kupić okazyjnie „firmowy” ser, który również był bez smaku. No, może z lekką nutą „mleczności”. Dopiero drogi żółty ser jakoś smakował. Co prawda ledwo wyczuwalnie, ale zawsze to jakiś smak 😛 Na szczęście był przeceniony i to bardzo mocno (5 zł za 180 gramów), więc jego wątpliwe walory nie były tak bolesne 😛

Fiskekakery czyli coś w rodzaju rybnych placków albo raczej rybnych parówek w kształcie placków 😛 Są całkiem dobre i smaczne. A do tego niedrogie jak na Norwegię.

Fiskekaker
Fiskekakery w akcji

Rybne przetwory. Generalnie w Norwegii jest dość dużo rybnych produktów. Wspomniane wyżej fiskekaker, rybny pudding, rybne kulki (coś w rodzaju klusek, całkiem dobre), coś co wygląda jak babka tylko z masy rybnej. A do tego oczywiście wędzony łosoś czy kawałki łososia do smażenia, ale łosoś jest tak drogi, że omijamy stoisko z nim szerokim łukiem.

Mięso z renifera i łosia, a głównie kiełbasy, są popularne ale i bardzo drogie a w smaku przypominają po prostu dziczyznę. Wiemy, bo załapaliśmy się na darmową degustację 😀

Wszystko jest słodkie i niestety chyba nie ma na to sposobu. Prawie każdy produkt potrzebuje odrobiny cukru w składzie, ale staramy się zwracać uwagę, aby nie był chociaż na jednym z pierwszych miejsc. Inaczej możecie naciąć się na coś co jest słodkie, a nie powinno być (tak jak my z musztardą :P)

Mały wybór produktów – właściwie w każdym sklepie jest to samo. Różnią się na ogół tylko cenami, asortymentem w bardzo niewielkim stopniu. Zawsze jesteśmy w stanie coś sobie wybrać na obiad, zwłaszcza, kiedy już wiemy, czego się spodziewać. Początkowo spędzaliśmy w sklepie bardzo dużo czasu, chodząc między półkami i szukając czegoś, co by nas interesowało i nie zwalało z nóg ceną. W każdym razie wybór produktów jest ostatecznie dość niewielki.

co jeść w norwegii
U góry dwa obiadki (po lewej kulki rybne z frytkami i czerwoną kapustą), na dole drugie śniadanie w trasie

Mrożone pizze – chyba, że chcecie kupić mrożoną pizzę 😛 Norwegowie je uwielbiają i w sklepach jest zawsze spory wybór tych smakołyków 😉 Spróbowaliśmy i my. Chociaż do włoskiej pizzy się nie umywa (ach jak tęsknimy!) to była całkiem smaczna. Lepsza niż się spodziewaliśmy.

Przeceny Trzeba jednak przyznać, że przeceny w Norwegii bywają naprawdę atrakcyjne. Przeważnie 50% lub 40% obniżki sprawiają, że można nabyć sporo fajnych artykułów (a ich data kończy się dopiero nawet i za kilka dni). Dzięki temu kupiliśmy już między innymi: ser, mleko, jogurty, pyszne mięso w marynacie, naleśniki 😛

Trzeba jednak pamiętać, że nawet po 50% przecenie dany towar jest z reguły sporo (czasem i dwukrotnie!) droższy niźli byłby bez przeceny w Polsce. Ot, takie uroki kraju fiordów…

słodycze skandynawia
Cukierki na wagę

Po spędzeniu trochę czasu w Norwegii udaje nam się już nieźle lawirować pomiędzy tutejszymi półkami sklepowymi i dobrze zaopatrzyć nasz koszyk zakupowy. Czasem kupimy sobie kawałek arbuza, czasem chipsy albo frytki 😀 czasem paczkę nektarynek, jajka czy słoiczek oliwek, mamy też w naszej spiżarni ketchup, majonez i musztardę. Kiedy już człowiek pogodzi się z norweską rzeczywistością, trochę łatwiej jest znieść te szalone ceny. Jednak tutejsze specjały raczej nie będą należały do tych za którymi tęsknimy, opuszczając dany kraj.

Mimo wszystko żywimy się naprawdę nieźle. Jako potwierdzenie możemy dodać, że na razie zjedliśmy tylko dwie zupki chińskie z naszego zapasu przeznaczonego na Skandynawię 😛 I to tylko dlatego, że byliśmy bardzo głodni a prawdziwy obiad (składający się z pieczeni! :P) zjedliśmy później 😉

Ale szczerze mówiąc Norwegia jest jednym z nielicznych krajów, gdzie warto przywieźć ze sobą własne jedzenie 😉

Przeczytaj też wpis o 20 najlepszych potrawach jakie jedliśmy na wyprawie!

Natalia i Mikołaj

 

 

 

 

 

10 niepozornych rzeczy, które ułatwią Ci życie

bagaż na wyprawę

Są takie rzeczy, kompletnie niepozorne, a w najmniej spodziewanych momentach oddają nieocenione usługi 🙂 Oto lista 10 przedmiotów, które bardzo ułatwiły nam życie, a nikt tego od nich nie oczekiwał 😉

Dowiedz się, jaki bagaż ze sobą mamy!

  1. Foliówki i wszelkiego rodzaju „dilerki”, torebki, worki foliowe

Począwszy od przechowywania w nich otwartego jedzenia, takiego jak ser czy salami, aż do noszenia w nim prania, używania ich jako śmietniczków czy opakowywania przedmiotów (np. wszystkie części maszynki do gotowania w jednym miejscu). Nigdy niewiadomo, do czego może się przydać taka folióweczka, dlatego zawsze mam w sakwie kłąb torebek, przygotowanych na wszystko! 😀

wyprawa po europie co jeść
Oto i jedzonko w… foliówce

  1. Torba z Ikei

To też torba, ale innego rodzaju, dlatego zasługuje na własny punkt 😉 Torba z Ikei dzięki temu, że jest bardzo mocna, pojemna i dość gruba bywa przez nas wykorzystywana do pakowania sakw w jeden tobołek, kiedy lecimy rowerami samolotem. Tym razem nie musimy jej używać w ten sposób, ale nadaje się do siadania na niej, do przeniesienia wielu rzeczy na raz (np. podczas wyciągania prania z pralki, żeby nie wywalać go na podłogę to do torby) czy do pomocy w pakowaniu, kiedy rzeczy trzeba by było kłaść na ziemi.

  1. Ostrzałka do noży

Rzecz, o której kompletnie zapomnieliśmy, ruszając na wyprawę i szybko gorzko tego pożałowaliśmy. Nasze dwa noże stępiły się zanim dotarliśmy do Rzymu. A do tego nigdzie nie byliśmy w stanie dostać ostrzałki. Nie wiem, czy we Włoszech noże się nie tępią? Czy się je wyrzuca zamiast ostrzyć?

Na szczęście uratowali nas goście, którzy odwiedzając nas w Rzymie, przywieźli nam prezent w postaci małej, ale ostrzącej jak szatan, ostrzałki 🙂

bagaż rowerowy
Oto i częściowo wybebeszony bagaż

  1. Gumki recepturki

To chyba dość oczywista rzecz, a jednak nie zabraliśmy z domu ani jednej (albo zabraliśmy właśnie jedną i pękła). Co okazało się sporym błędem, bo co i rusz trzeba coś obwiązywać gumką. A to napoczętą paczkę przypraw, a to kabel od grzałki, a to coś jeszcze innego.

Przez długi czas ciężko było zdobyć gumkę recepturkę, bo warzywa, które w Polsce często się wiąże w ten sposób, np. pęczki rzodkiewek, tutaj występują spakowane w torebkę plastikową. Na szczęście udało nam się zaopatrzyć kilka razy w coś związanego gumką recepturką i teraz mamy mały zapas.

  1. Druciki

Metalowy drucik, którym przewiązane są na przykład nowo zakupione słuchawki. Wydaje się, że to śmieć, ale są rzeczy, które najlepiej jest związać właśnie takim drucikiem. Na przykład dyndający kabel od słuchawek 😀 Drucik niełatwo jest dostać, najczęściej związany nim jest woreczek w którym znajdują się jakieś warzywa. Przez cały ten czas pozyskaliśmy tylko jeden taki i został wykorzystany 😉

  1. „Przelotki” do kontaktów i rozgałęźnik

Po pierwsze adapter do gniazdek kempingowych, które są przystosowane do podłączana do prądu camping carów. Gniazdka te mają zupełnie inny wlot ale też większą moc, dlatego zwykła wtyczka nie pasuje do tego typu kontaktu. Dlatego zakupiony kiedyś, dawno temu, adapter, okazał się jedną z naszych najlepszych decyzji 😉 Dzięki niemu możemy swobodnie korzystać z prądu na kempingu, pomimo, iż teoretycznie nam nie przysługuje 😛

A drugą przelotką, która niejednokrotnie nam ułatwia życie, jest przelotka do włoskich (ale też greckich) kontaktów. Nie wiedzieć po co i czemu, ale we Włoszech kontakty mają trzy dziurki i wiele wtyczek do nich nie wchodzi. Zresztą, we Włoszech często sprzęty są sprzedawane już z przelotkami.

Trzecim sprzętem tego typu jest rozgałęźnik. Dzięki niemu jedno gniazdko zamieniamy na trzy i nie martwi nas zbytnio brak innych gniazdek w pobliżu.

wyprawa włochy
Camping, camping car i skrzynka z gniazdkami

  1. Sznurek do bielizny i „żabki”

Dzięki własnemu sznurkowi do bielizny nie musisz szukać suszarki, której często nie ma, lub rozwieszać rzeczy na krzesłach lub krzakach 😉

Niby takie oczywiste, ale czy myśli się o tym, wyjeżdżając? A o dobry sznurek też nie jest łatwo. Nie może się rozciągać pod ciężarem mokrego prania i musi być odpowiednio cienki i długi.

Nasz pierwotny sznurek był trochę za krótki i kupiliśmy sobie piękny, nowy, który okazał się… zbyt rozciągliwy, więc zawieszone wysoko rzeczy wkrótce… powłóczyły się prawie po ziemi!

Uratował nas porzucony (tj. rozciągnięty miedzy drzewami i nieużywany) w Chorwacji nylonowy sznurek, który łatwo się wiąże i rozwiązuje, jest dość długi i lekki a do tego nie rozciąga się. Zaopiekowaliśmy się nim 😉

Początkowo nie mieliśmy też klamerek do przyczepiania bielizny. Nie wiem jak mogliśmy bez nich żyć? Teraz, zebrane to tu tam, niczyje żabki, dzielnie trzymają nasze pranie na chorwackim sznurku i nie musimy się martwić, że wiatr zwieje nam majtki 😛

  1. Termos – bidon

Termos, w którym mieści się około 500 ml płynu. Na Bałkanach nam bardzo brakowało ciepłej herbaty, sądziliśmy jednak, że w tej części wyprawy termos przyda nam się dopiero w Skandynawii. Jak bardzośmy się pomylili! Termosu używamy codziennie, ratuje nas gorącą herbatą w zimne poranki i wieczory a czasem i niezbyt słoneczne dni. Często też jest na szczytach i przełęczach „nagrodą wojownika” z lodowatym piciem w upalne dni 🙂

bagaż wyprawowy
Jest i termos przy rowerze

  1. Obrusik

Czyli kawałek czystego materiału, który służy do trzymania na nim rzeczy spożywczych w miejscach niezbyt czystych, jak stół na kempingu 😉 Dzięki niemu nie musimy kłaść jedzenia na papierze, jak te żulki 😛

  1. Plecaki i kurtki zwijane w siebie

Wiele czasu nas kosztowało znalezienie dobrego plecaka, który nie zajmie dużo miejsca, nie będzie ciężki a będzie funkcjonalny i przydatny na piesze wycieczki. Ostatecznie kupiliśmy dwa i trzeci dostaliśmy w prezencie 😀 I dwa z nich pojechały z nami. Jeden po zwinięciu jest wielkości myszki od komputera, drugi dużej rolki papieru toaletowego 😉 Lekkie, z kieszonkami, jeden z nich nawet nieprzemakalny. Te plecaczki są mistrzostwem świata.

To samo tyczy się kurtek. Zarówno puchowe jak i przeciwdeszczowe kurtki zwijają się w swoje kieszenie (no, moja puchówka ma osobny woreczek kompresyjny), dzięki czemu zabierają dużo mniej miejsca niż po prostu złożone w kostkę (czy zwinięte w kulkę :P)

plecak zwijany.png
Oto jeden z naszych zwijanych plecaczków

 

A na koniec bonus – deska do krojenia.

Chcieliśmy mieć deskę do krojenia, żeby nie musieć kroić w powietrzu czy na jakichś dziwnych powierzchniach, ale deska służy nam również jako usztywnienie do komputera i jednocześnie dodatkową ochronę dla niego. No i skończyło się tym, że chociaż deska jest w osobnej foliówce (ha!) to brzydzimy się ją zabrudzić i używamy li tylko jako zabezpieczenie 😛

Jak więc widzicie potrzeba matką wynalazków i warto czasem czegoś nie wyrzucić, nawet jeśli śmieją się z Was, że jesteście chomikami 😉  Mała rzecz a cieszy! 😀

Natalia i M.

Ile kościołów jest w Rzymie i które warto zobaczyć?

Rzym koscioły które warto odwiedzić

Rzym kościołami stoi. Stwierdzenie zdecydowanie nie przesadzone, bo podobno jest ich aż 400 ale  według Wikipedii ponad 900![1] Wliczając kościoły nie tylko katolickie. W każdym razie zanim zajrzeliśmy do Wikipedii, słyszeliśmy o 400. Zapewne chodziło tylko o te zabytkowe 🙂 Dość powiedzieć, że nigdy w życiu nie byliśmy w tylu kościołach i zapewne już nigdy nie zajrzymy do tylu świątyń, ile odwiedziliśmy tutaj 😉

Na podstawie naszych kościelnych spacerów spróbowaliśmy wytypować dla Was perełki, które najbardziej warto zobaczyć. Warto też wiedzieć, że kościoły i bazyliki odwiedzać można za darmo, ale część z nich ma w środku dnia sjestę (z reguły trwającą od 12/13 do 15/16), która może zdezorganizować plany.

  • Bazylika Św. Piotra – to chyba koronny punkt podczas każdej wycieczki do Rzymu. Zresztą słusznie, bo, abstrahując od kwestii wiary, Bazylika jest monumentalnym, bardzo bogato zdobionym budynkiem, który robi wspaniałe wrażenie z zewnątrz i nie mniejsze z wewnątrz. Nad bazyliką pracowali miedzy innymi Rafael Santi i Michał Anioł. Znajdziemy tu też Pietę Michała Anioła, jedyne podpisane przez niego dzieło.

bazylika sw. piotra
Bazylika św. Piotra i jej wnętrze

O Bazylice napisano już wiele, więc z ciekawostek powiemy Wam tylko tyle, że na fasadzie stoi 11 rzeźb apostołów wraz z Jezusem i Janem Chrzcicielem, nie ma zaś św. Piotra. Rzeźby mają prawie 6 m wysokości, a co interesujące, ich plecy są prawie całkiem płaskie, niewyrzeźbione.

Na placu watykańskim był kiedyś (w I w n.e) cyrk Nerona, czyli stadion, na którym zabijano pierwszych chrześcijan. Na jego środku stał obelisk, który w XVI wieku przeniesiono przed wznoszoną bazylikę, którą zresztą stawiano na już istniejącej bazylice, tylko mniejszej. Co więcej, ten pierwszy kościół został wybudowany na  grobach chrześcijan. Przypuszczano, że w jednym z grobów pochowano świętego Piotra (znajduje się on pionowo pod ołtarzami obu bazylik), dopiero w XX wieku przeprowadzono badania, które potwierdziły, że to mogą być rzeczywiście szczątki świętego Piotra (tj. znaleziono przy grobie inskrypcję „tu jest Piotr” oraz kości białego mężczyzny w wieku około 68 lat, czyli takim, w którym zmarł prawdopodobnie Piotr).

Sam plac watykański otacza portyk Berniniego na którym znajdziemy 140 posągów przedstawiających świętych.  Co ciekawe jednym z nim jest Jacek Odrowąż, jedyny święty z Polski. Znajdziecie go po lewej stronie, na wysokości fontanny (przy okazji – fontanna po prawej stronie jest oryginalnym dziełem Berniniego, ta po lewej to jej kopia).

Oczywiście nierozłączną częścią zwiedzania bazyliki jest wejście na jej kopułę, skąd rozciąga się wspaniały widok na Rzym i ogrody watykańskie. Przy okazji można również rozważyć wizytę w nekropoliach i pierwszej bazylice, o której więcej znajdziecie tutaj.

bazylika swietego piotra watykan
Widok z kopuły świętego Piotra: od góry – plac watykański, ogrody watykańskie, rzeźby na dachu i schody na kopułę

Wirtualnie możecie zwiedzić bazylikę pod tym linkiem: http://www.vatican.va/various/basiliche/san_pietro/vr_tour/index-en.html

Współrzędne GPS: 41.902222, 12.453333

  • Bazylika Św. Jana na Lateranie a jej właściwa nazwa to: Papieska arcybazylika Najświętszego Zbawiciela, św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty na Lateranie. Matka i Głowa Wszystkich Kościołów Miasta i Świata. Jest to bazylika znajdująca się na eksterytorialnej ziemi Watykanu. Wiecie, że właśnie ona jest najważniejszym kościołem świata? Wcale nie Bazylika świętego Piotra. Jan na Lateranie jest bardzo duży i robi wrażenie, choć tak naprawdę najmniejsze ze wszystkich bazylik większych.

    swiety jan na lateranie
    Bazylika świętego Jana na Lateranie i jej wnętrze

W tym kościele znajdziemy ołtarz papieski oraz gotycki baldachim z XIV wieku. Podobno w jego górnej części umieszczone zostały czaszki świętych Piotra i Pawła, ale znajdują się tu też dwie inne relikwie: drewno ze stołu, przy którym Jezus spożywał ostatnią wieczerzę, oraz krople krwi Chrystusa.

Tutaj znajduje się również tron papieski, nad którym możemy podziwiać XIII wieczną mozaikę przedstawiającą Krzyż Święty, Matkę Boską oraz postać fundatora mozaiki, papieża Mikołaja IV.

Mszę przy głównym ołtarzu w bazylice na Lateranie może odprawiać tylko papież. Taka msza odbywa się raz w roku, w Wielki Czwartek.

Za dodatkową opłatą można zwiedzić wewnętrzny dziedziniec Bazyliki, zaś po drugiej stronie ulicy znajdziecie Święte Schody, czyli schody, które według legendy pochodzą z domu Poncjusza Piłata, a Jezus miał być po nich prowadzony na sąd. Schodów jest 28 i są tak cenne, że wierni mogą wchodzić po nich tylko na kolanach.

scala sancta
Po lewej tron papieski po prawej Święte Schody

Wirtualna wizyta w Bazylice św. Jana na Lateranie dostępna jest tutaj: http://www.vatican.va/various/basiliche/san_giovanni/vr_tour/index-it.html

Współrzędne GPS: 41.885906, 12.506156

  • Bazylika Matki Bożej Większejw zestawieniu nie może zabraknąć oczywiście olbrzymiej bazyliki Santa Maria Maggiore, czyli kolejnej świątyni watykańskiej znajdującej się poza terenem Watykanu. Kościół pochodzi z V wieku i jest bogato zdobiony, zwłaszcza ołtarz i kopuła robią wrażenie.  Pod ołtarzem zaś mamy zejście do zdobionego relikwiarza, w którym ponoć przechowywane jest drewno ze żłóbka Jezusa Chrystusa (co jest możliwe, bowiem naukowo stwierdzono, że drewno pochodzi z okolic Palestyny i ma ponad 2000 lat).

Bazylika Matki Bożej Większej
Santa Maria Maggiore i jej wnętrze

W Bazylice mieszczą się dodatkowo: muzeum archeologiczne, do zwiedzenia domy rzymskie za 5 euro, muzeum skarbca papieskiego za 3 euro i ponoć z przewodnikiem możliwe jest zwiedzanie loggii, mozaik i oglądanie schodów Berniniego za 5 euro.

Maria Maggiore do zwiedzenia wirtualnie tutaj: http://www.vatican.va/various/basiliche/sm_maggiore/vr_tour/index-it.html

Współrzędne GPS: 41.8975, 12.498611

  • Bazylika Świętego Pawła za Murami to według tradycji miejsce pochówku świętego Pawła. Czwarty kościół należący do państwa Watykan znajdujący się poza jego murami.

Nas Bazylika urzekła przede wszystkim uroczym patiem przed kościołem i długimi kolumnadami z granitu. Ale w środku znajdziecie również wspaniałe zdobienia, baldachim z mozaikami w stylu bizantyjskim z V wieku oraz, co ciekawe, obrazy przedstawiające wszystkich panujących do tej pory papieży, ze specjalnymi oznaczeniami tych, których uznano za świętych. Obecnie panujący Franciszek został oświetlony dodatkowo snopem światła. Zastanawiamy się, co będzie jak skończy się miejsce na ścianie papieży 😉

Basilica Papale di San Paolo fuori le Mura
Bazylika św. Pawła za Murami, u dołu kolumnada spod spodu

Dzisiejszy wygląd kościoła to rekonstrukcja poprzedniego budynku, który spalił się  prawie całkowicie w XIX wieku.

Za dodatkową opłatą możemy zwiedzić opactwo i dziedziniec klasztoru z VIII wieku.

A tutaj możecie zwiedzić bazylikę wirtualnie: http://www.vatican.va/various/basiliche/san_paolo/vr_tour/index-en.html

Współrzędne GPS: 41.858611, 12.477222

  • Bazylika Świętego Klemensa o niej już wspominałam we wpisie o podziemiach Rzymu. To kościół z XII wieku z pięknym, mozaikowym wnętrzem, ale to co najlepsze kryje się pod bazyliką. Obecny budynek zbudowano na bazylice z IV wieku, którą postawiono na mithreum – pogańskiej świątyni boga Mitry, którą zbudowano na kamienicach, a pod wszystkim przepływa od tysięcy lat rwący potok. Robi wrażenie już samym opisem? To zejdźcie pod ziemię! Bardzo warto.

    święty klemens rzym
    W Bazylice nie wolno robić zdjęć

Współrzędne GPS: 41.889444, 12.4975

  • Święta Sabina to bazylika na wzgórzu Awentyńskim z V wieku. Wnętrze jest inne niż pozostałych świątyń, które odwiedzicie. Surowe i mistyczne, zwłaszcza jeśli będziecie mieć okazję podziwiać wpadające do środka promienie słoneczne. Warto też przyjrzeć się samym oknom. Kiedy budowano bazylikę, rzymianie nie znali jeszcze szkła. Dlatego stworzyli rodzaj bardzo cienkiego gipsu, tak cienkiego, że prześwitywał.

    święta sabina bazylika rzym
    Bazylika Świętej Sabiny

Z innych ciekawostek warto wiedzieć, że Święta Sabina była jedną z najważniejszych bazylik wczesnochrześcijańskich, jedną z nielicznych, która posiadała chrzcielnicę. Zwróćcie też uwagę na 24 kolumny w jej wnętrzu, które pochodzą z antycznych świątyń, oraz na wspaniale zdobione drzwi wejściowe i oryginalną mozaikę z V wieku pod głównymi drzwiami kościoła.

Współrzędne GPS: 41.884444, 12.479722

  • Bazylika Matki Bożej Anielskiej i Męczennikówkościół bardzo interesujący. Został zbudowany w części Term Dioklecjana (przeróbki podjął się sam Michał Anioł) dzięki temu możemy sobie wyobrazić jak wspaniale musiały wyglądać Termy. Aczkolwiek kolorowe marmury, obrazy i zdobienia zostały dodane w XVIII w. Sklepienie wnętrza jednak jest oryginalne, starorzymskie i liczy sobie ponad 1700 lat.

Bazylika kryje w sobie także inne ciekawostki. Po prawej stronie prawej nawy, u góry, możemy zobaczyć świetlik (nie wiem, jak to fachowo nazwać 😉 ), przez który wpadają promienie słoneczne, tworząc na podłodze jasny punkt. Znajduje się tam też kalendarz słoneczny (słynna meridiana papieska z XVIII wieku) i w odpowiednim momencie dnia w południe słoneczne słońce wskazuje miejsce na kalendarzu – miesiąc, dzień, aktualne położenie słońca w znaku zodiaku a także ile czasu zostało do Wielkanocy, lub ile czasu od niej minęło. Był to kiedyś najdokładniejszy kalendarz w Rzymie.

Warto też wyjść na zakrystię, przejdziemy najpierw przez muzeum dotyczące samej bazyliki i term (głównie zdjęcia i opisy), a później na malutkie podwórko typu studnia, obudowane ścianami term.

Santa Maria degli Angeli e dei Martiri kryje jeszcze jeden smaczek – jest nim okulus. Przedstawiający moim zdaniem kosmos, najpiękniejszy ze wszystkich w Rzymie i w ogóle jakie do tej pory widziałam.

Bazylika Matki Bożej Anielskiej i Męczenników rzym
Od góry wnętrze Bazyliki, jej bok oraz okulus i podwórko od zachrystii

Współrzędne GPS: 41.903056, 12.496944

  • Bazylika św. Szczepana po włosku Basilica di Santo Stefano Rotondo al Celio. Jeden z najstarszych kościołów w Rzymie (z około V wieku), o tyle ciekawy, że okrągły (rotondo znaczy po włosku okrągły) św. Szczepan był pierwszym okrągłym kościołem w Rzymie, wzorowanym na Bazylice Grobu Świętego w Jerozolimie. W środku dość surowy klimat, a do samego kościoła idzie się przez podwórko ogrodzone murem zza którego wygląda ogród. Tutaj możemy się poczuć, jakby czas się na chwilę zatrzymał.

    bazylika swietego szczepana rzym
    Wnętrze św. Szczepana

Współrzędne GPS: 41.884444, 12.496667

  • Kościół Santa Maria in Aracoeli to kolejne miejsce, gdzie stykają się chrześcijaństwo z pogaństwem. We wnętrzu znajdziecie kolumny pochodzące z różnych świątyń starorzymskich. Kolumny naprzeciwko siebie są zbliżone wyglądem, ale każda kolejna jest inna. Dodatkową ciekawostką jest fakt, że kościół powstał na świątyni Junony.

W podłogę wbudowane są groby, tutaj jest ich wyjątkowo dużo, trzeba uważać, bo można się potknąć o nierówności płaskorzeźb.

Sam kościół jest z XIII wieku i warto do niego zajrzeć podczas wycieczki po Ołtarzu Ojczyzny, czy w drodze na Kapitol i punkt widokowy na Forum Romanum. Żeby zdobyć kościół trzeba najpierw pokonać wiele schodów, Schody Hiszpańskie przy tym to mały pikuś 😉

Santa Maria in Aracoeli Roma
Wnętrze Santa Maria in Aracoeli oraz fasada kościoła

Współrzędne GPS: 41.893889, 12.483333

  • Bazylika Santa Maria sopra Minerva bazylika ma bardzo niepozorną fasadę, w dodatku ostatnio zasłoniętą rusztowaniami i nie wiedząc, że w środku jest kościół, przejdziecie obok, kompletnie nie zwracając na niego uwagi. A szkoda, bo bazylika to jedyny w Rzymie kościół gotycki. W środku jest dość mroczno, ale nie bardzo ciemno, więc można podziwiać wnętrze. Sklepienia pokryte są namalowanymi świętymi postaciami na tle niebieskiego, rozgwieżdżonego nieba, poza zdobieniami zwraca uwagę wyjątkowy kunszt i bogactwo formy architektonicznej. Jak w wielu innych kościołach znajdziemy tu też groby świętych, ale tylko w tym miejscu zachowała się pamięć o papieżu Pawle IV, Wielkim Inkwizytorze, który kazał zamknąć Żydów w getcie w 1555r. Lud Rzymu nienawidził papieża  dlatego zniszczono jego wszystkie podobizny, odrąbano nawet głowę pomnikowi z podobizną Pawła IV, który postawił sobie na Kapitolu. Ta bazylika jest jedynym miejscem, w którym znajduje się jego herb.

Przy samej bazylice stoi Panteon a przed bazyliką zaprojektowany przez Berninego słoń, dźwigający na grzbiecie egipski obelisk.

Santa Maria Sopra Minerva
Wnętrze kościoła oraz słoń Berniniego na przeciwko wejścia, źródło: wikimedia.org

Współrzędne GPS: 41.898056, 12.478333

  • Kościół Najświętszego Imienia Jezus znany bardziej jako: Il Gesu. Pierwszy jezuicki i jednocześnie pierwszy barokowy kościół, a co za tym idzie zdobienia są bardzo bogate i pełne przepychu. Na podłodze ustawiono lustro, za pomocą którego możemy podziwiać freski na suficie, zamiast zadzierać głowę, a jest na co patrzeć.

    Il gesu rome
    Il Gesu, freski na suficie i odbicie w lustrze oraz nawa główna

Współrzędne GPS: 41.895833, 12.479722

  • Kościół św. Ignacego Loyoli – nawiązuje do kościoła Il Gesu, ale budżet na budowę kościoła był trochę mniejszy. Stąd zastosowanie baaardzo ciekawych fresków wykorzystujących iluzję optyczną, dzięki czemu stworzono niezwykłą, nieoczekiwaną i zaskakującą głębię. Mamy tu fałszywe okna, sztucznie podwyższony sufit oraz – co najlepsze – fałszywą kopułę! M. twierdzi, ze to najciekawszy kościół w Rzymie 🙂

    kosciół ignacego loyoli
    Po prawej sztuczna kopuła, na żywo robi świetne wrażenie, u dołu optycznie podwyższony sufit

Współrzędne GPS: 41.898889, 12.479722

Spacerując po Wiecznym Mieście natkniecie się na jeszcze wiele, wiele innych kościołów i do każdego na pewno warto wejść. Ale jest ich tak dużo, że czasem lepiej wiedzieć, który jest godny zwrócenia uwagi, ale w każdym z pewnością znajdziecie jakąś perełkę lub przynajmniej otoczy Was spokojna atmosfera i przyjemny zapach kadzideł.

Tak jak wspomniałam, największym minusem jest to, że wiele z nich jest zamknięte w środku dnia i często trzeba się obejść tylko smakiem. Dlatego warto wcześniej zaplanować wizytę w konkretnym kościele, a Bazylikę świętego Piotra zostawić na sam koniec, bo po niej istnieje ryzyko, że już nic Was tak nie zachwyci 😉

Natalia i Mikołaj

Jeśli interesuje Cię, co zobaczyć w Rzymie przeczytaj też:

Podziemne miejsca Rzymu

16 ciekawostek o Rzymie, o których mogłeś nie wiedzieć

A jeśli wybierasz się do Rzymu, to sprawdź jak znaleźć nocleg na Airbnb?

Wycieczka wokół murów aureliańskich.

Źródła:
https://pl.aleteia.org/2017/02/20/gdzie-gineli-pierwsi-chrzescijanie-w-koloseum-prawda-jest-inna/
http://www.abcwatykan.pl/bazylika-sw-piotra.html
http://www.adalbertus.katowice.opoka.org.pl/baz_piotr.html
https://histmag.org/Bazylika-sw.-Piotr-aa1-7578
https://www.rzym.it/bazylika-san-clemente
https://voiceofrome.com/swieta-sabina-perla-awentynu/
https://www.rzym.it/bazylika-santa-maria-degli-angeli/
https://www.podrozepoeuropie.pl/bazylika-matki-bozej-wiekszej-rzym/
https://pl.wikipedia.org/wiki/Bazylika_%C5%9Bw._Paw%C5%82a_za_Murami
https://pl.wikipedia.org/wiki/Bazylika_%C5%9Bw._Szczepana_w_Rzymie
https://www.rzym.it/wzgorze-celio/
http://albumromanski.pl/album/rzym-kosciol-santa-maria-aracoeli-z-xiii-wieku
https://pl.wikipedia.org/wiki/Bazylika_Santa_Maria_sopra_Minerva
http://www.krajoznawcy.info.pl/santa-maria-sopra-minerva-8951/2
http://rzym.pl/santa-maria-sopra-minerva.html
http://rzym24.pl/bazylika/bazylika-sw-jana-na-lateranie
[1] https://en.wikipedia.org/wiki/Churches_of_Rome

Bazylika świętego Piotra i nekropolie watykańskie – zwiedzanie

Dziurka awentyńska bazylika św. piotra

Bazylika świętego Piotra w Watykanie to jeden z punktów obowiązkowych podczas zwiedzania Rzymu. Nie mogło tam zabraknąć również nas, ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie spróbowali zwiedzić również nekropolii.

Widok na bazylikę świętego piotra
Widok na Bazylikę św. Piotra

Jak dostać się do podziemi Watykanu?

Przede wszystkim na zwiedzanie nekropolii watykańskich należy się umówić. Postępując zgodnie ze wskazówkami znalezionymi w Internecie napisaliśmy maila na adres scavi@fsp.va  i podaliśmy potrzebne informacje: ilu będzie uczestników, ich imiona i nazwiska, przedział dat, które nam odpowiadają na zwiedzanie, preferowany język przewodnika (języki są podane do wyboru, podobno jest też polski ale nie było w terminie, który nas interesował) oraz dane kontaktowe. Należało też wpłacić od razu po 13 euro od osoby (tzn. przed wizytą, mieliśmy na to pięć dni).

Dziennie nekropolie może zobaczyć tylko 240 osób, liczyliśmy się więc z tym, że proponowany przez nas termin nie będzie dostępny i że biuro wykopalisk odpisze nam dopiero za jakiś czas. Odpowiedź jednak dostaliśmy tego samego dnia, wyznaczono nam godzinę oraz datę spośród dni, które nam pasowały.

W dniu, kiedy mieliśmy zwiedzać podziemia Watykanu planowaliśmy najpierw zobaczyć Bazylikę, ale zdaliśmy sobie sprawę, że to środa – a w środy papież odprawia audiencje i Bazylika w tym czasie jest zamknięta. O tym warto wiedzieć, planując zwiedzanie.

Bazylika świetego piotra
Bazylika świętego Piotra

Po południu więc stawiliśmy się pod biurem wykopalisk. Przekroczenie murów Watykanu jest niesamowitym uczuciem. Dodatkowo fakt ten umilają strażnicy, wszyscy napotkani byli bardzo uprzejmi.

 

Nekropolie zwiedzaliśmy w mniej więcej siedem osób. Grupy są zwykle maksymalnie 12 osobowe, ale według mnie 12 osób to za dużo, miejsca w środku jest zbyt mało, żeby móc zebrać się wokół przewodnika.

Do nekropolii schodzimy pod bazylikę. Jest tam duszno i bardzo wilgotno a do tego wąsko. Wilgoć ponoć pomaga zakonserwować i utrzymać w dobrym stanie ściany podziemnych grobowców.

Zdjęć nie wolno tam robić, ale po pierwsze, nasza przewodniczka mówiła całkiem ciekawe rzeczy, więc słuchało się jej z przyjemnością (ale i pewnym skupieniem, gdyż mówiła po angielsku) a po drugie raczej niewiele by z nich wyszło. Mało jest tam miejsca, aby uzyskać dobry kadr.

Nekropolie watykańskie

Wycieczka prowadziła również przez grób świętego Piotra oraz pierwszą bazylikę (zachowaną w całości). Wszystko robi duże wrażenie. Sama bazylika jest bogato zdobiona złotem i freskami, możemy też podziwiać wspaniały malachitowo – marmurowy ołtarz.

W każdym razie miejsce jest niesamowite, nie tylko dla chrześcijan ale i dla wielbicieli starożytności, historii i tajemnic. Doskonale widać warstwy życia Wiecznego Miasta – nekropolie znajdowały się na poziomie starożytnego Rzymu, a później przeszliśmy piętro wyżej (do bazyliki), ale wciąż pod ziemią – pod podłogą obecnej bazyliki.

Wycieczka trwa około półtorej godziny a miłą niespodzianką na koniec jest to, że po przejściu przez groby papieży przechodzimy do bazyliki świętego Piotra, pomijając kolejkę.

Bazylika świętego Piotra

Sama bazylika okazała się olbrzymia, zrobiła na nas duże wrażenie. Jest bardzo bogato zdobiona zdobiona i po prostu wielka.

Bazylika świetego Piotra
Ołtarz w bazylice świętego Piotra

Bazylika w watykanie
Wnętrze bazyliki świętego Piotra

Ale punktem obowiązkowym była też kopuła. Na balkon możemy się dostać windą lub wejść po schodach (10 i 8 euro). Odcinek, który pokonuje winda jest najłatwiejszym i niewiele ułatwia. Schody są bardzo niskie, pochyłe, szybko się po nich wchodzi. Trudności pojawiają się od balkonu, gdzie każdy musi już iść o własnych siłach. Stopnie stają się wąskie, wysokie, aż przechodzą w spiralę, jest wąsko, bardzo kręto i kręci się w głowie. Co prawda w końcu przestają ale nie jest lepiej.

Bazylika kopuła widok
Panorama na miasto z bazyliki

Ściany stają się pochyle, mamy też fragment spiralnych schodów po których wchodzimy trzymając się liny zamiast poręczy (brzmi strasznie ale nie jest tak źle).

Osoby mające problemy ze stawami, błędnikiem czy z nadciśnieniem lub oddechem, mogą mieć duże trudności wchodząc na kopułę. Podobno wejście bywa też zatłoczone, więc nie ma chwili na odpoczynek. My nie mieliśmy tego problemu, bo na szczęście nikt za nami nie szedł.

„Balkon wewnętrzny kopuły” z widokiem na wnętrze bazyliki oraz mozaiki na ścianach a później wspaniała panorama na Plac świętego Piotra i Rzym zapierają dech. Widać też dobrze sam Watykan oraz ogrody watykańskie.

kopula bazyliki swietego piotra
Wnętrze kopuły bazyliki św. Piotra

Schodząc możecie trochę czuć drżenie ud, jeśli jesteście z tych mniej wysportowanych 😉 oraz ból kolan lub kostek.

Z kopuły wyjście prowadzi do wnętrza bazyliki, dlatego, jeśli ktoś rozpocznie zwiedzanie od zdobycia kopuły, to nie musi się martwić, że będzie musiał stać w kolejce drugi raz.

Kopuła bazylika
Dach bazyliki świętego Piotra

Nekropolie i bazylikę wraz z kopułą bez większego problemu można zwiedzić w jeden dzień (my zaczęliśmy o 13:30 a skończyliśmy koło 17). Jeśli możecie sobie pozwolić na wejście na kopułę to polecamy zdobyć całość 🙂 Wyjdzie Wam bardzo interesująca i fajna wycieczka.

Natalia

Będąc w Rzymie nie zapomnij o:

Muzeach Watykańskich.

Zwiedzaniu za darmo w pierwszą niedzielę miesiąca.

Murach aureliańskich.

Podziemiach miasta.

Kościołach rzymskich.

Airbnb – jak wynająć mieszkanie? Poradnik

Airbnb wynajecie mieszkania

Dzisiejszy wpis jest trochę bardziej praktyczny. Mamy nadzieję, że przyda Wam się, kiedy będziecie planować wyjazd 🙂

Jednym ze sposobów z jakich korzystamy w celu znalezienia noclegu podczas naszych wypraw jest Airbnb (to znaczy, zaczęliśmy go używać dopiero podczas tej podróży).  Wskażemy Wam kilka punktów, na jakie warto zwrócić uwagę korzystając z tego serwisu.

Post nie jest sponsorowany, ale o tym sami się przekonacie 😉

Główne atrakcje

  • Zmieniający się język – to jedno z pierwszych utrapień. Strona, lub aplikacja, czasami, w dowolnie wybranej przez siebie chwili (po wejściu w jakąś podstronę serwisu) zmienia język (czasem przetłumaczy na koślawy polski, czasem zostawi wybrany domyślny a czasem zmieni na język w którym napisano ogłoszenie), to nic, że na samym początku ustawiasz jakiś domyślny.
  • Zmieniająca się waluta – kolejna zmora. To, że ustawisz na stronie, że chcesz, aby ceny noclegów pojawiały się w euro (lub innej wybranej walucie) nie przeszkodzi aplikacji zmienić cen na złotówki (no bo przecież jesteś z Polski!) albo na… dolary. Dlatego zawsze się upewniajcie, że podana wartość jest w tej kwocie o którą Wam chodzi, do samego końca. Nam kiedyś Airbnb zmieniło euro na dolary podczas podsumowania płatności za mieszkanie, kiedy już było za późno aby wprowadzić zmiany, bo wiązałoby się to z anulowaniem/zmianą rezerwacji a więc i stratami finansowymi. No i ściągnęło nam z rachunku kwotę w dolarach. A innym razem w złotych, dla odmiany 😉
  • Cena po zalogowaniu – myślisz, że jak się zalogujesz to cena za wynajem pozostanie bez zmian? Niespodzianka! Ceny skaczą w górę o kilka procent. Dlaczego? Nie rozgryźliśmy algorytmu…
  • Cena plus opłata serwisowa – jeśli udało Ci się zawalczyć z walutą i językiem i już się zalogowałeś, Airbnb ma dla Ciebie kolejną atrakcję – otóż jest to opłata serwisowa. I może Twoje wypatrzone mieszkanie kosztuje 25 euro za noc i tyle właśnie się wyświetla na mapce, ale po kliknięciu w szczegóły oferty okazuje się, że jeszcze doliczone jest kilka, albo i kilkanaście euro, za sprzątanie/opłatę serwisową/podatek – czasem wszystko na raz a czasem w dowolnej kombinacji ale opłata serwisowa jest zawsze. Wynosi ona ok 7% i trzeba po prostu ją „przełknąć”. Natomiast opłata za końcowe sprzątanie i inne „jednorazówki” (jeśli się pojawiają) nie stanowią przeważnie różnicy istotnej części (o ile wynajmujesz na dłużej), natomiast w przypadku jednego lub dwóch noclegów może znacząco podnieść ich koszt – nawet o ponad 100% (!)
  • Więcej cen pojawi się, gdy zbliżysz mapkę. Wybierz najbardziej interesujące Cię miejsce i zbliż mapkę. Zdziwisz się, jak wiele może być ofert, które przy zbyt dużym oddaleniu od mapy się w ogóle nie pojawiają.

 

Airbnb wynajecie
Ale gdyby wszystkie były widoczne, to chyba byłoby jeszcze gorzej

Okej. Skoro już przebrnęliśmy przez przygody z cenami teraz warto się przyjrzeć mieszkaniom, które wpadły nam w oko. Na co zwracać uwagę wybierając mieszkanie na Airbnb albo innym tego typu portalu?

  • Brak zdjęć – jeśli nie zamieszczono zdjęć mieszkania, to rzadko kto się nim zainteresuje, zresztą trochę strach brać taką ofertę. My jednak raz musieliśmy zaryzykować, bo w wybranej przez nas okolicy nie było zupełnie nic ale szczęśliwie okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Mieszkanie było nowiutkie – nowy budynek, nowo wyremontowane i nawet pachniało nowością 😉 Było śliczne i bardzo przyjemne, z fajnym, ogrodzonym tarasikiem, prawie przy samym klifie z widokiem na morze, tylko bez wifi, na co się świadomie musieliśmy zgodzić, ale ugoszczono nas bardzo dobrze i naprawdę był to jeden z przyjemniejszych noclegów. W sumie nie wiemy dlaczego gospodarz nie załączył zdjęć, bo zdecydowanie nie miał się czego wstydzić. Po czasie widzę, że dodał zdjęcie, owszem. Morza.

Skoro mowa już o zdjęciach na co zwrócić uwagę, gdy możemy je przejrzeć?

  • Bałagan. Nigdy nie zdecydowaliśmy się na lokal, którego zdjęcia przedstawiają bałagan w domu. Nie wiem, jak ludzie chcąc zarobić na mieszkaniu mogą wrzucać do Internetu zdjęcia rozwłóczonych majtek i skotłowanej pościeli. Wiele poradników mówi o tym, żeby takich lokali nigdy nie wybierać.
  • Okna. Zwróć uwagę czy w domu są okna i jakie. Często (zwłaszcza w dużym mieście) może się okazać, że mieszkanie znajduje się gdzieś w suterenie i dostępny jest tylko lufcik, albo w ogóle nie ma okien. Albo okno jest jedno – więc mieszkania ani nie przewietrzysz ani nie będzie w nim widno.

W naszym mieszkaniu w Rzymie okna są na jedną stronę i nie ma żadnej innej wentylacji. Okazało się, że wychodzą na wąską uliczkę i prawie na wyciągnięcie ręki mamy wysoką kamienicę. Więc mieszkanie bardzo ciężko przewietrzyć, bo powietrze stoi (chyba, że otworzymy drzwi na klatkę schodową, wtedy jest odrobinę lepiej), a do tego jest bardzo wilgotno (np. pranie zupełnie nie schnie, musimy je kłaść na kaloryferach).

Rzym, wyprawa rowerowa
A to ulica na której mieszkamy. Po lewej drzwi do klatki schodowej. Na zdjęciu wygląda na szerszą 😉

  • Widok za oknem. Wszelkiego rodzaju poradniki mówią, że jak okna są zasłonięte i nie widać co jest za nimi, to znaczy, że nie ma na co patrzeć. I rzeczywiście. Może widok nie zawsze jest fatalny, ale przeważnie nie prezentuje nic ciekawego. Nie zwróciliśmy uwagi ale również w ofercie naszego mieszkania okna na zdjęciach są zasłonięte, inaczej pewnie nie każdy by się zdecydował na widok na pub oraz wgląd w okno sąsiada z naprzeciwka 😉 Warto też dodać, że mieszkanie jest na niskim parterze, więc wszyscy wszystko doskonale widzą a my widzimy ich i czasem wymieniamy spojrzenia z klientami knajpy za oknem 😉
  • Widok na mieszkanie typu rybie oko. Czyli jeśli zdjęcie mieszkania wygląda jakby odbijało się w szklanej kuli, to znaczy, że jest mniejsze niż naparstek.

    Airbnb perspektywa zdjęć
    Bywają jeszcze bardziej okrągłe
  • Zdjęcia, które sugerują, że w mieszkanie jest długie. To często zasługa sprytnej perspektywy. Na to chyba ciężko mieć inny sposób niż spytać o metraż mieszkania, o ile nie został podany w ogłoszeniu.
  • Rozkład mieszkania. Czasem zdjęcia są robione tak, że kompletnie nie wiadomo jak to mieszkanie wygląda. I o ile jedziesz tam na jedną noc to nie ma większego znaczenia, czy jest to „monolokal” (czyli sypalnia – salon – kuchnia w jednym) czy nie. Ale jeśli jedziesz na dłużej to warto się przyjrzeć, poprosić o wyjaśnienia czy nawet o inne zdjęcia lub schemat, dzięki czemu będziesz widział jaki jest rozkład mieszkania.
  • Zweryfikowane zdjęcie. Warto zwrócić uwagę, czy zdjęcia danego mieszkania mają adnotację zweryfikowane zdjęcie w lewym dolnym rogu fotografii. Jeśli tak, to znaczy (podobno), że ktoś z zespołu Airbnb widział dom i nie dość, że on istnieje, to jeszcze wygląda jak na zdjęciu.

Airbnb jak wynająć mieszkanie
Tak, to nasze mieszkanie 😉

  • Samodzielna weryfikacja. A skoro o zdjęciach mowa, to natknęliśmy się (aczkolwiek NIE na AirBnB) na oszustwo, polegające na wystawianiu na wynajem mieszania, do którego ogłoszeniodawca nie ma żadnych praw. Liczy on na otrzymanie zaliczki i zwianie z nią, ewentualnie na kradzież danych osobowych (po otrzymaniu skanu paszportu, dowodu osobistego niezbędnego np. do przygotowania umowy). Rady są dwie: 1) nigdy nie płacić jakichkolwiek pieniędzy, zanim się nie zobaczy mieszkania; 2) najlepiej zawczasu zweryfikować zdjęcia. Robi się to bardzo prosto – w przeglądarce „Google Chrome” klikamy prawym przyciskiem myszy na zdjęcie i wybieramy „wyszukiwanie obrazem”. Jeśli wyskoczy nam to samo zdjęcie, ale w innym kontekście (np. szukaliśmy mieszkania w Berlinie, a tu nam zdjęcie wyskakuje w Adelajdzie), to mamy pewność, ze to oszustwo.

Kiedy już wybrane przez Ciebie mieszkanie wygląda i kosztuje atrakcyjnie, to warto zwrócić uwagę jeszcze na kilka innych rzeczy.

  • Opinie. Czyli co inni lokatorzy piszą o danym mieszkaniu. Z komentarzy można się bardzo dużo dowiedzieć. Począwszy od ”sympatyczności” gospodarza aż po jakość WiFi i informacje o niedogodnościach związanych na przykład z bojlerem i ogrzewaniem wody czy z hałasami za oknem.
  • Zaufany host. Na dole strony znajdziesz informację o właścicielu. Obok jego zdjęcia wyświetla się ile ma opinii oraz czy jest zweryfikowanym hostem – czyli podał kilka informacji na swój temat (numer telefonu, przesłał skan dowodu itd.). Nasza gospodyni nie jest „zweryfikowana” ale wszystko z nią w porządku, więc jak widać nie można się tylko tym kierować.
  • Jak szybko host odpowiada. Na Airbnb jest też informacja jak szybko właściciel odpowiada na zadane zapytanie (lub prośbę o rezerwację). Z reguły zgadza się to z faktycznym czasem w jakim otrzymywaliśmy odpowiedzi, ale czasami ważna była dla nas każda chwila a reakcji nie było.
  • Rezerwacja natychmiastowa. Jeśli zależy Ci na czasie warto zwrócić uwagę na filtr „rezerwacja natychmiastowa” (znaczek pioruna przy niektórych ofertach). Wtedy masz pewność, że Twoja rezerwacja została dokonana (bez tego najpierw wysyłana jest wyłącznie prośba o rezerwację do gospodarza). Od razu dostajesz informację z adresem mieszkania i innymi dodatkowymi danymi, nie musisz czekać, aż host przeczyta wiadomość i zdecyduje czy zgodzić się, aby Cię przyjąć czy nie.
  • Anulowanie. Warto przyjrzeć się zasadom odwołania/zmiany rezerwacji. Niektórzy gospodarze zgadzają się na zwrot całej kwoty, jeśli rezerwacja zostanie anulowana przez gościa np. do 30 dni przed przyjazdem, po tym czasem tylko jej część zostanie zwrócona, albo nic.

    Airbnb kemping chorwacja
    Ten kemping znaleźliśmy sami, ale też był na Airbnb

Podsumowując.  Korzystanie z Airbnb zawsze nas kosztuje trochę nerwów ze względu na niedopracowany interfejs (zwłaszcza te zmieniające się waluty),  ale serwis ma kilka zalet o których warto wspomnieć:

  • Mieszkasz w prawdziwym domu. To znaczy – nie mieszkasz w hotelu, ale w czyimś mieszkaniu (czasem pokoju). Możesz więc zobaczyć, jak żyją ludzie w  danym kraju. Czasem mieszkania są pełne cudzych przedmiotów, figurki, perfumy, szczotki do włosów (z włosami, ble :P), dokumenty (!). Wtedy jest trochę dziwnie, ale ma to swój urok 😉
  • Host otrzymuje zapłatę za pośrednictwem serwisu, dopiero dzień po Twoim przyjeździe – więc masz czas na ewentualne zgłoszenie reklamacji/zażalenia, że coś jest nie tak.
  • W razie problemów Airbnb służy pomocą w rozwiązywaniu sporów (przynajmniej w teorii).
  • Negocjowanie cen. Jeśli jakieś mieszkanie Ci się wyjątkowo podoba (albo jest jedyne w danej lokalizacji) i masz dość czasu, żeby prowadzić konwersacje, to możesz spróbować napisać do właściciela, aby dał Ci specjalną ofertę. Wtedy host może zaproponować inną cenę za mieszkanie niż ustalona na stronie – tylko dla Ciebie (raz dostaliśmy specjalną ofertę droższą, niż standardowa 😀 ).

    Airbnb wynajem mieszkania na wyprawie
    nasze mieszkanko w Sarajewie, jedno z fajniejszych

Airbnb to nie Booking, to jego największa wada według mnie 😉 Chociaż Booking to głównie odpersonalizowane hotele (chociaż nie zawsze), to  interfejs jest przejrzysty, wszystko jest jasne i klarowne, a zarezerwowany nocleg nie wywinie Ci jakiegoś numeru:

  • Na Airbnb host może odwołać rezerwację. W związku z tym, że właściciele są prywatnymi osobami to mają prawo dysponować swoim mieszkaniem wedle uznania, ale to raczej nic fajnego dostać nagle informację, że właściciel odwołał rezerwację np. dzień przed przyjazdem, a Ty zostajesz z ręką w nocniku.
  • Brak odpowiedzi od hosta. Jeśli akurat nie rezerwujesz noclegu z natychmiastowym potwierdzeniem, to musisz poczekać aż właściciel się do Ciebie odezwie. Czasem to pewien problem, zwłaszcza, gdy zależy Ci na czasie, bo od tej informacji zależy reszta Twojej podróży.
  • Czasem właściciel musi dopiero przyjść na miejsce. I trzeba mu dać znać, że jesteś w drodze i będziesz za jakiś czas. Gorzej, jak się spóźnia… Tak było na przykład w Kosowie.

Przyznam, że wolimy profesjonalizm serwisu B. oraz biznesowe podejście do gości, ale Airbnb  często wygrywa cenami (no i ta możliwość negocjacji) a do tego dochodzi możliwość zaspokojenia ciekawości na temat tego, jak mieszkają ludzie w danym kraju, a czasem i zjedzenia jakichś lokalnych przysmaków czy wypicia kieliszka domowego alkoholu 😉

domowy alkohol na wyprawie
pigwówka, szałwiówka, oliwówka (!) i oliwa, wszystko domowej roboty

Natalia i Mikołaj

źródło zdjęcia wyróżniającego: https://pixabay.com/pl/airbnb-apartament-wynajem-logo-2384737/

Vademecum kempingowicza

kempingowanie na wyprawie

Jeśli zdecydujesz spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu, pod namiotem, poobcować z naturą i przyrodą, to wiedz, że czekają Cię niezapomniane chwile…

Austria, podróż rowerowa
Pole trawy jest, chociaż na zboczu i usłane niespodziankami

Jak rozbić namiot

Po pierwsze znajdź miejsce, które Ci się podoba. Optymalnie płaskie i jak najbardziej zatrawione. Rozejrzyj się, czy są drzewa i gdzie się znajduje słońce, żeby rano oświetliło namiot, albo właśnie żeby tego nie zrobiło. Warto też nie być zbyt daleko od łazienek oraz skrzynek z prądem. Gotowe? Rozbij namiot. Czasem szpilki nie chcą wejść, ale nie zrażaj się, dociśnij je kamieniem (lub innym twardym przedmiotem, takim jak gumowy młotek). Uważaj, bo lubią się czasem złamać.

Świetnie. A teraz rozejrzyj się raz jeszcze. Zapewne jedyna działająca w pobliżu latarnia znajduje się metr od Twojego namiotu, a słońce i tak wzejdzie inaczej niż przypuszczasz i wylezie zza domu, najwyższego drzewa lub góry  na tyle późno, że zdążysz rano zamarznąć i założyć na siebie wszystkie ciuchy jakie masz. Ewentualnie wschodząc oświetli w pierwszej kolejności właśnie Twój namiot, tak, że o szóstej rano zrobi się w nim sauna i wybiegniesz w półśnie, zlany potem.

kemping w Austrii, wyprawa rowerowa po Europie
Wydaje Ci się, że masz chwilę dla siebie?

Jak się poruszać po kempingu

Są kempingi na których wyznaczono miejsca na namioty, lub pilnuje się, aby pozostały między nimi przejścia. Są też takie, na których każdy rozbija się jak chce. Ale nie przejmuj się, nie potrzebujesz innych namiotów, aby potknąć się o linki je naciągające. Patrzysz pod nogi? To nie szkodzi, jeśli nie linka to zawsze znajdzie się na tyle wystająca szpilka, żebyś mógł o nią zahaczyć butem, albo, lepiej, stopą w klapku.

Przybory toaletowe

Dobrym pomysłem jest ograniczenie rzeczy, które ze sobą bierzecie. Jeśli jedziecie we dwójkę, czy w więcej osób, można rozważyć na przykład jedną pastę do zębów i jedną szczoteczkę elektryczną z kilkoma główkami.

Tylko musisz wiedzieć, że szczotka i pasta znajdują się zawsze w tej kosmetyczce, która została przy namiocie i dowiadujesz się o tym będąc już w łazience.

Co zjeść

Sprawdź, ile się mieści jedzenia w garnkach, które ze sobą zabieracie, a potem kupuj tylko tyle, żeby dało się odgrzać na raz (no, chyba, że masz lodówkę na podorędziu). Ale wiedz, że i tak nigdy się nie mieści.

Spokój

Rozglądasz się po kempingu wypatrując spokojnego miejsca, z dala od potencjalnych źródeł hałasu. Jeśli już takie wypatrzysz i rozbijesz namiot, to możesz być pewny, że za chwilę do pustego namiotu obok wróci rodzina z dwójką dzieci, rozpocznie się wieczorek muzyczny, ewentualnie ktoś rozpali grilla lub ognisko tak, aby wiatr idealnie zawiewał zapachy, dym i popiół w Twoją stronę.

 

Francja, pola marsowe, podróż rowerem przez Europę
Mój jest ten kawałek podłogi….

WIFI

Jeśli masz pakiet danych, to wygrałeś. Jeśli jednak liczysz na wifi na kempingu, to musisz wziąć poprawkę, że tam, gdzie się rozbijesz będzie kiepski zasięg, albo będzie mulić. Wszędzie może być kiepski, bo najlepszy jest przy recepcji. No, chyba, że nie.

Wieczorne patrzenie w gwiazdy

Jeśli uda Ci się przezwyciężyć wszystkie te atrakcje możesz posiedzieć wieczorem z kubkiem ciepłej herbaty i popatrzeć w rozgwieżdżone niebo… Ale zaraz… czy masz w ogóle na czym siedzieć, czy grozi Ci zapalenie pęcherza, bo pozostaje tylko ziemia? Jeśli jednak masz, to połowa sukcesu. Druga połowa, to wysiedzieć wieczorem, kiedy robi się zimno, a Ty jesteś po całym dniu tak skonany, że oczy Ci się same zamykają i nawet największa Niedźwiedzica nie robi na Tobie wrażenia.  Jeśli na szczęście jednak nie zasypiasz, to pij tę ciepłą herbatę… a nie, już wystygła.

Podróż rowerem przez Europę
Ławeczka dla zuchwałych

To wszystko i wiele innych atrakcji czeka na Ciebie na każdym kempingu, jaki sobie dowolnie wybierzesz! Nie czekaj, sprawdź już teraz 😉

O czym musisz pamiętać zanim wyruszysz pod namiot?:

> czy muszę spać tylko pod namiotem?

> lista spraw do załatwienia przed podróżą

Natalia

Jaki bagaż zabrać w roczną podróż?

jaki bagaż zabrac w podróż po świecie

Po ciuchach i kosmetykach nadszedł czas, aby zapakować do naszych sakw bez dna inne rzeczy 😉

czesc bagazu na wyprawę
Pierwsza z brzegu część bagażu

Część techniczna: czyli zestaw małego majsterkowicza i nasz podręczny warsztat rowerowy:

  • Przede wszystkim tajna saszetka Mikołaja, w której ma wiele niezidentyfikowanych przeze mnie przedmiotów i narzędzi.
  • 2 zapasowe podstawki do liczników – to takie ustrojstwo, w którym siedzi licznik i od którego kabelki uwielbiają się przerywać, dlatego bierzemy zapas.
  • Dętki zapasowe (po dwie). Oprócz dętek oczywiście pompka. Mamy taką fajną małą, którą się stawia na ziemi i pompuje „z góry”.
  • Czołówki – lampki, w których człowiek wygląda jak niespełniony górnik (czyli po prostu głupio). Ale które są niezbędne, gdy potrzebujesz zrobić coś po ciemku i przy użyciu obu rąk.
  • Oczywiście takie rzeczy jak zapasowe szprychy, lampki, łatki do dętek też z nami jadą.

Elektronika: dużo, dużo, dużo 😉

  • Odtwarzacz mp3 – no wiem, to sprzęt z epoki kamienia łupanego 😛 muzykę i audiobooki mamy również w telefonach, ale nie chcemy tak eksploatować baterii, poza tym odtwarzacz jest wygodniejszy w użyciu podczas jazdy niż smartfon.
  • Dysk przenośny – bierzemy dysk o pojemności 1TB, na który zgraliśmy to, co było ważne na naszych domowych komputerach (w razie, gdyby odmówiły posłuszeństwa po nieużywaniu ich przez tyle czasu), oraz to, co chcemy mieć ze sobą (zdjęcia, ebooki, audiobooki itd.).
  • Powerbank – o pojemności 7800mAh. To nasze koło ratunkowe. Z reguły noclegi spędzamy w pobliżu gniazdek z prądem ale w razie czego, to mały powerbank jedzie z nami.
  • Maszynka do golenia (włosów i brody) – Cóż mogę powiedzieć? Facet się ogoli, a ja będę plotła warkocze jak Julia Tymoszenko 😉
  • Laptop z myszą – oczywista oczywistość. Kupiliśmy mały, 13 calowy sprzęt z Windowsem, żeby mieć zdalne biuro w każdym miejscu i o każdej porze 😉
  • Tablet – jakiś czas temu zainwestowaliśmy w tablet z Androidem (i z mocarną baterią; wystarcza ładowanie raz w tygodniu przy cowieczornym, zwykłym użytkowaniu). To nasz drugi komputer, raczej do Internetów niż do pracy.
  • Aparat fotograficzny – mieliśmy okazję kupić fajny, malutki sprzęt. Dzięki temu trochę oszczędzimy baterię w telefonach, ale przede wszystkim robi nieco lepsze zdjęcia.
  • GPS – od kilku lat nie ruszamy się nigdzie dalej bez GPSa. Nie wiem jak ludzie (i my) mogli żyć bez tego wspaniałego wynalazku 😉 Dlaczego nie używamy tego w telefonie? Ponownie – bateria. Te w dedykowanym GPSie (2xAA) wystarczają na ok. 400 km jazdy, te w telefonie po ok. 100 km są do ładowania. Nawet jeśli telefonu nie używa się do innych celów. Poza tym garmin ma fantastyczny wyświetlacz, który wyraźnie widać nawet w pełnym słońcu bez żadnego podświetlenia J
  • Baterie AA i AAA – na zapas, do lampek, do GPS i odtwarzaczy mp3 (tak, tak, nasze odtwarzacze nie dość, że są odtwarzaczami to jeszcze na baterie :D)
  • Czytnik ebooków – nie wyobrażam sobie podróżowania bez tego sprzętu 🙂 można na nim mieć wiele, wiele książek, zamiast targać je wszystkie w wersji papierowej. Wolę co prawda klasyczną formę literatury, ale kiedy ważny jest każdy kilogram bagażu, no to niestety.
  • Zapasowe słuchawki – uwielbiają się przerywać i psuć na jednym z głośników, dlatego każde z nas wzięło przezornie po zapasowej parze.

zdjecie na wyprawie rowerowej

Jednak kiedy już dojedziemy do punktu docelowego musimy gdzieś spać i coś jeść…

Spanie

  • Materacyki – dwa dmuchane, sześciokomorowe materacyki. Sześć komór ma tę zaletę, że przebicie materacyka w jednym miejscu nie spowoduje jego całkowitego zniszczenia. A poza tym można sobie podmuchać aż dwanaście razy 😉
  • Linery – takie cieniutkie i leciutkie kokony, w których można spać zamiast w wątpliwej czystości pościeli czy w śpiworze, dzięki czemu będzie trochę dłużej czysty.
  • Śpiwory – mamy dwa puchowe śpiwory. Będzie mięciutko i cieplutko 😉
  • Ręczniki – bierzemy dwa „normalne” i jeden malutki, szybkoschnący. Zrezygnowaliśmy z dużych szybkoschnących, bo według nas bardzo kiepsko ścierają wodę z ciała a co gorsza szybko łapią brzydki zapach. Niby są antybakteryjne, ale jakoś to nie wychodzi.
  • Namiot (Big Agnes Copper Spur UL2) – lekki, dwuosobowy namiocik. Jest bardzo lekki a jednocześnie na tyle duży, że można w nim spędzić deszczowy dzień bez łamania sobie przy tym kręgosłupa.

Naczynia

kawa z widokiem

  • Oczywiście bierzemy ze sobą kubki. Harcerskie, ze stali nierdzewnej, których ja nie znoszę 😛 ale są lekkie, nietłukące i można w nich gotować
  • Sztućce tytanowe (czyli lekkie) i spork – widelcołyżka.
  • Maszynka benzynowa MSR – do gotowania wspaniałych dań jednogarnkowych 😉
  • Deska do krojenia – wbrew pozorom to bardzo przydatna rzecz 😉
  • Garnki turystyczne (tytanowe) – nie może zabraknąć
  • Dwa scyzoryki

Skoro już mamy gdzie zrobić, to jeszcze co jeść? Oczywiście będziemy robić normalne zakupy, chociaż raczej na bieżąco, ale zabieramy ze sobą pewne zapasy z Polski na dobry początek.

Spożywcze

  • Cukier – w dużej puszce po kawie.
  • Kawa, herbata – własne na start.
  • Zupki chińskie – za granicą  są tylko kurczakowe!
  • Fixy i inne sproszkowane dania – bierzemy kilka fixów, gorących kubków i innych budyniów, żeby mieć na czarną godzinę.
  • Musztarda – mamy musztardę w proszku! Mistrzostwo świata 🙂
  • Oliwa – udało nam się dorwać szczelnie zamykaną buteleczkę, w której będziemy trzymać oliwę. Do smażenia 😉 Masło ma to do siebie, że lubi zmieniać stan na ciekły.
  • Sól i przyprawy – w małych pojemniczkach

A teraz najciekawsze, nieskategoryzowane przedmioty.

Rzeczy nietypowe

  • Isostar w proszku – nieoceniony, kiedy chce się pić, zwłaszcza po wysiłku w upalny dzień.
  • Ochraniacze na buty – ochrona przed deszczem i wodą rozchlapywaną z kałuż.
  • Adapter kampingowy – magiczne urządzenie, które pozwala przekształcić dziwne gniazdko lub gniazdko dla kampera w kontakt dla zwykłego człowieka J
  • Fiolka z workami foliowymi/zamykane torebeczki – pozwalają na przechowywanie różnych rzeczy, od jedzenia po brudy 😉
  • Apteczka – czyli różnego rodzaju leki, plastry, medykamenty.
  • Prysznic turystyczny –taki worek na wodę z podziurkowaną nakrętką. Wieszasz na drzewie i szalejesz 😉 ale mam nadzieję, że nie będziemy musieli z niego korzystać.
  • Grzałka do wody – w razie nocowania na kwaterze bez czajnika. Albo gdy skończy się benzyna w maszynce.
  • Obcinacz do paznokci – dla piękna i urody 😉 pilniczek też jedzie.
  • Ludwik i gąbeczka – Spróbujcie zmywać naczynia mydłem 😛
  • Ściereczka – bywa, że służy za obrusik, albo po prostu, po drugiej stronie za ściereczkę 😉
  • Torba IKEA – fantastyczny wynalazek. Można na niej siadać, składować sprzęty, pakować się przy jej pomocy (dzięki niej rozbebeszone przedmioty są w jednym miejscu).
  • Plecak – bierzemy dwa składane plecaki, jeden z nich po zwinięciu jest wielkości myszki od komputera a drugi niewiele większy 😉
  • Sznurki do bielizny i klamerki – żeby wieszać pranie, jak w każdym gospodarstwie domowym 😉

sprzęt na wyprawę rowerową
Mysz komputerowa oraz dwa plecaki

Jest też oczywiście wiele innych drobiazgów, jak przelotki do komputera, ładowarki, kable USB, spinki do włosów czy długopis.

W każdym razie to, generalnie rzecz biorąc, komplet naszego bagażu…  a czy jesteśmy w stanie go udźwignąć to inna sprawa 😉

Wydaje się, że wzięliśmy wszystko, oby! 🙂

Tu przeczytasz co jeszcze schowaliśmy w naszych sakwach:

> jakie ubrania zabrać w podróż rowerową?

> jakie kosmetyki zabrać w podróż rowerową?

> o czym pamiętać przed roczną wyprawą?

Natalia

Jakie ubranie zabrać w roczną podróż?

ubranie na podróż rowerową

Kosmetyki to tak naprawdę „mały pikuś”. Prawdziwy dramat rozpoczął się przy próbnym pakowaniu ciuchów i co gorsza  powtórzy się przy tym „na serio”.

Co zabrać w roczną podróż rowerową, kiedy trzeba wziąć mało, lekko i niegniotąco? A przy okazji, żeby wyglądać i czuć się dobrze?

ubranie na wyprawę
Nie bójcie się, to tylko niewielki ułamek tego, co zabieramy 😉

Zacznijmy od rzeczy banalnych:

Bielizna: majtki, skarpety – po cztery pary to wystarczająca ilość. Jedne się suszą, drugie się noszą, reszta awaryjnie i w razie jak te prane się rozpadną 😉 A jak się rozpadną to dokupimy, towar na szczęście znany w całej Europie 😉

Są jeszcze staniki – na pewno jeden sportowy i ze dwa zwykłe – jeden ładniejszy drugi wygodniejszy 😉

Na głowę: każde z nas bierze buffa, czyli kawałek materiału który może być czapką, opaską na uszy, osłoną na twarz, szalikiem albo nawet kominiarką. Oprócz tego bierzemy bandanę oraz czapkę z daszkiem.

Rękawiczki: bierzemy długie ocieplane i długie cienkie chroniące przed wiatrem i zwykłe krótkie.

Kurtki: nie może zabraknąć lekkiej, przeciwdeszczowej kurtki.

Ocieplacze: każde z nas bierze kurtkę puchową. Mamy takie ciepłe i leciutkie, które chowają się do swoich własnych kieszeni 🙂 Być może przywędrują do nas dopiero w paczce do Rzymu.

Oprócz tego zabieramy po bluzie – lekkiej, ciepłej i przyjemnej w dotyku.

wyprawa rowerowa włochy
Czasem naprawdę nie ma się w co ubrać…

Buty: bierzemy po trzy pary. Japonki – pod prysznic, do klapania po mieszkaniu/campingu i po prostu, żeby stopa po całym intensywnym dniu w jednym bucie mogła trochę odetchnąć w innym.

Sandały: tutaj królują Keeny. Moje ukochane sandały mają już jakieś 5 lat (!!!) i nic im nie dolega, nawet nie mają startej podeszwy. W tych butach można jeździć na rowerze, łazić po kamieniach (śliskich i suchych), po wodzie, spacerować godzinami, skakać, biegać i wszystko, co tylko wymyślicie 😉 W związku z tym M. zakupił męską wersję modelu Venice 😉

No i pełne buty. Chodziliśmy za nimi chyba z pół roku, aż natknęliśmy się na fantastyczne buty włoskiej firmy AKU z serii Bellamont. Nasze są pokryte zamszem z wodoodporną membraną, nadają się na trekking oraz na spacery po mieście. Są absolutnie fantastyczne i w pięknych kolorach 🙂 a do tego każdy but szyty jest ręcznie i ma indywidualny numer szewca, który go szył 🙂 Nie ma to jak włoski styl 😉

Wszystkie nasze buty są leciutkie, ale tego chyba nie muszę dodawać 😉

Kedy już opanowaliśmy rzeczy łatwe nadeszła pora na samo sedno…

Koszulki bawełniane: bawełnianych aż cztery (aż to wcale nie ironia ;)) jedna do spania, jedna do chodzenia, jedna na zapas a jedna dla przyjemności, żeby czasem założyć coś innego. Ich największą wadą jest to, że się gniotą. Jedna z moich bluzek to w zasadzie nie bawełna a mieszanka poliestru i wiskozy, ale tak utkana, że jest miła w dotyku jak bawełniana a w dodatku prawie się nie gniecie.

Oprócz tego bierzemy jeszcze po jednej koszuli – takiej z kołnierzykami i w kratkę (ja różowo – żółtą, M. zielono – żółtą). W razie, gdybyśmy mieli kaprys wyglądać trochę bardziej elegancko. Na szczęście prawie się nie gniotą, więc nie będzie wstydu, gdy się  w nich pokażemy 😉

Koszulki rowerowe: po dwie z każdej długości rękawów; na ramiączka (w wersji męskiej bezrękawniki), krótki, długi. Ich zaletą jest to, że doskonale odprowadzają pot, szybko schną i nie gniotą się. Nie nadają się jednak na dzień „rekreacyjny”; w dotyku nie są takie przyjemne jak bawełna i wygląd też mają „techniczny”, że tak to nazwę 😉

Spodnie „normalne”: ­czyli nierowerowe 😉 ja biorę dwie pary. Jedne leciutkie ze strechu, wyglądające jak jeansy, a drugie z rozpinanymi nogawkami, z cienkiego i przewiewnego materiału. Dodatkowo jeszcze jedne krótkie spodenki, które mogą być za kolano albo przed kolano. No i, może dorzucę jeszcze leciutkie, bawełniane długie spodenki, które można zawijać aż do kolan 😉

Spodnie rowerowe – obowiązkowo z pieluchą 😉 głupio się w nich wygląda, ale oddają nieocenione usługi podczas wielu godzin w siodełku (póki nie odparzą albo nie poobcierają :P).

Bierzemy 2 lub 3 pary krótkich, po jednej długich windstopperowych (ciepłych, nieprzepuszczających wiatru, ani lekkiego deszczu) oraz ja jedne za kolano.

zdziwiona kotka
Raz się wygląda lepiej a raz gorzej i nie ma się co dziwić 😉

Cóż, czy to dużo czy mało? Ciężko powiedzieć. Nam wydaje się, że bardzo dużo, Wam pewnie, że strasznie mało.

Większość czasu spędzimy w podróży, na rowerach, więc nie potrzebujemy urządzać rewii mody, ale z drugiej strony chcemy mieć kilka rzeczy, które lubimy, w których się dobrze czujemy, oraz w których można pokazać się szerszej widowni 😉 (No i żeby na każdym jednym zdjęciu nie wyglądać tak samo 😛 )

Zbyt mało rzeczy to nie problem, można brakujące sztuki dokupić lub poprosić rodziców o dosłanie, jeśli będzie jednak ich zbyt dużo – wtedy albo trzeba je ze sobą bez sensu wozić albo odesłać do Polski (i zapłacić niepotrzebnie jak za zboże).

Zobaczymy. Prawdziwe pakowanie przed nami, po weekendzie! 🙂

Jesteś ciekawy, co jeszcze zabieramy ze sobą w podróż?

> o kosmetykach słów kilka

> wszelki inny bagaż

> i co jeszcze musieliśmy załatwić

Natalia

Jakie kosmetyki zabrać w podróż?

jakie kosmetyki zabrac na wyprawe rowerowa

Zawartość naszego bagażu nurtuje chyba wszystkich, dlatego, żeby zaspokoić ciekawość i może przy okazji komuś trochę pomóc, zdradzę, co my właściwie ze sobą bierzemy 😉

Kobiety już tak mają, że kosmetyki, ciuchy i buty (i może jeszcze biżuteria) to rzeczy, których zawsze jest za mało, a w sklepach zawsze jest coś, co trzeba mieć 😉

Kiedy więc przychodzi moment wyjazdu, to na kosmetyki potrzebna jest druga walizka. Jeśli jednak masz w perspektywie dźwiganie tego wszystkiego dzień w dzień, to lista rzeczy musi się skurczyć.

O ile więc na urlopie można się ograniczyć i wrzucić byle krem, szampon i mydło to stwierdziłam, że podczas tego wyjazdu nie chcę musieć sobie wszystkiego odmawiać.

Co więc zabieram ze sobą? Po długich przemyśleniach udało mi się wybrać to i owo.

kosmetyczka podróżnika

Kosmetyczka

Kwestia miejsca, gdzie będą przechowywane kosmetyki okazała się bardzo absorbująca. Moja dotychczasowa kosmetyczka przemaka i nie ma przegródek. Poza tym jest brzydka 😛 Stwierdziłam więc, że na wyprawę muszę mieć coś fajnego i nieprzemakalnego. Przez wiele tygodni szukałam kosmetyczki lekkiej i pojemnej, z kieszonkami, a do tego nieprzemakalnej. Udało mi się taką znaleźć od Deutera, waży 50 gramów. 🙂

Pod prysznic

Szampon, mydło, szczotka, szczoteczka do zębów, płyn do płukania ust i nitka do zębów, peeling oraz pumeks.

Szampon jak szampon, tak się składa, że mam fajny odżywczy od mamy i sądzę, że w czasie podróży będę stawiała głównie na taki rodzaj. Odżywcze, nawilżające lub do włosów narażonych na wysokie temperatury.

Mydło zamiast żelu dlatego, że skład mydeł jest często taki sam, a nawet czasem lepszy niż żel.. Dobra, tak naprawdę to dlatego, że mydło zajmuje mniej miejsca, a poza umyciem się, da się w nim przeprać również ciuchy (chociaż ostatnio siostra pokazała mi skoncentrowany żel do mycia z Yves Rocher; malutka buteleczka (100 ml) a starcza na wiele umyć, jest to jakiś pomysł, dla tych, którzy nie wyobrażają sobie mycia się mydłem).

Peeling dostałam również od mamy w torebce strunowej, w ilości 100 gramów. Stwierdziłam, że będzie idealny, kiedy zatęsknię za domowym SPA 😉

Pumeks. Chyba każdy wie, co się dzieje z piętami po wielu dniach spędzonych w sandałach, czy czochraniu się po piasku 😉

IMG_2383
Żeby człowiek brudny nie chodził

Do skóry – krem i antyperspirant

No i przyznam, że tu mam wciąż problem. Planuję wziąć jeden olejek, który nada się i do twarzy i do ciała. Nie cierpię olejów, więc nie wiem co z tego wyjdzie 😉

Dodatkowo bierzemy krem do opalania a także maść Himalaya na różnego rodzaju problemy skórne, od poparzeń i odmrożeń aż do wysypek.

Oprócz tego antyperspirant, chyba zdecyduję się na suchy dezodorant od Garniera – taki w kremie. Zajmuje mniej miejsca niż standardowa butelka, chyba jest lżejszy a zapach, który się rozpyla i tak w ciągu dnia, na rowerze, szybko zniknie. A ten w kremie świetnie się trzyma. Chociaż tylko pod pachą 😉

Pomadka – przypadkowo udało mi się zakupić fajną pomadkę od AA, która chroni przed słońcem, wiatrem i mrozem, ładnie nabłyszcza i nadaje kremowy kolor ustom, a przy okazji migdałowo pachnie.

Dla piękna 😉

Szczotka do włosów (malutka z lustereczkiem), tusz do rzęs, golarka, pilniczek oraz polerka do paznokci, obcinaczka, kolczyki i pierścionki a także perfumy.

Tusz do rzęs – bo nie znasz dnia ani godziny 😉

Polerka do paznokci to taka moja mała fanaberia, jest leciutka, niewielka i może posłużyć również jako pilniczek, a że nie biorę lakierów, to będę miała chociaż wypolerowane pazury 😉

Kolczyki i pierścionki – chcę wziąć po dwie pary, po prostu z próżności i dla przyjemności.

To samo z perfumami. Biorę dwie perfumetki, które napełnię ulubionymi zapachami. Gdy się skończą, to coś się zakupi lub poprosi o dosłanie.

wyprawa rowerowa grecja
Żeby być pachnącym jak kwiatki na łące

Inne

Oprócz tego z kosmetyków zabieramy żel antybakteryjny do rąk oraz wilgotne chusteczki. Potrafią uratować życie 😉

Jeśli chodzi o pranie, to M. wyszperał w Internetach skoncentrowany proszek do prania w formie listków. Listki są cieniutkie i leciutkie, w jednej paczce jest ich 32 (jeden na jedno pranie).

Dizolve, bo o nim mowa, ma bardzo dobre opinie a i my stwierdzamy, że pierze tak jak zwykły proszek. Ubranie pachnie świeżo, jest doprane i wszystko z nim w porządku, więc będziemy mieć rzeczy uprane jak cywilizowany człowiek 😉

Próbki – mam w szafie nazbierane różne magiczne miniaturki; żele pod prysznic, kremy, szampony, wezmę je wszystkie ze sobą, ważą tyle co nic, a dostarczą trochę radości 😉

Ale oczywiście jest to moje minimum socjalne.

Jeśli gdzieś będziemy stacjonarnie dłużej, to zamierzam zapoznać się z lokalnymi kosmetykami, których w mojej podróżnej liście zabrakło 😛

Nie zapomnij zabrać ze sobą jeszcze:

> ciuchów

> innego bagażu

> i załatwić paru spraw!

Natalia

Parszywa 13, czyli co na pewno trzeba załatwić zanim rzucisz wszystko

wyprawa rowerowa To Do list

Żeby rodzina i znajomi nie zgłosili naszego zaginięcia na policji a potem żeby policja nie ściągała nas za frak do domu, ze zdobywanej właśnie przełęczy, musieliśmy załatwić parę spraw.

Ciężko było to ogarnąć, dlatego z pomocą przyszedł nam Excel i systematycznie wykreślane z niego pozycje. Lista była naprawdę długa, a kolejne arkusze mnożyły się jak szalone.

  1. Powiedzieć rodzinie i znajomym

To najtrudniejsze, więc na miejscu pierwszym.

Najlepiej zrobić to dużo wcześniej przed spodziewaną datą początku podróży. Dotyczy to zwłaszcza rodziny, żeby oswoić bliskich z tak szalonym planem.

W przypadku znajomych większa ich część dowiedziała się dopiero w dniu złożenia wypowiedzenia  – zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że taka informacja nie ma szans, żeby być utrzymaną w sekrecie, dlatego niestety niektórzy dowiedzieli się później niż byśmy chcieli.

  1. Powiedzieć w pracy

Skoro już o wypowiedzeniu mowa.. Zdecydowaliśmy się właśnie na takie rozwiązanie, żeby nie obligować się terminem powrotu z bezpłatnego urlopu.

Kiedy już zapadła ta decyzja i termin złożenia wypowiedzenia zbliżał się wielkimi krokami, poziom stresu o mało nie przyprawił mnie o codzienne migreny 😉

  1. Money, Money, Money…

Rezygnacja z pracy to rezygnacja z dopływu gotówki i to jest rzecz, która przeraża.

Musieliśmy więc ustalić budżet na wyjazd, oraz to i ile wydamy jeszcze na bieżąco.

Dodatkowym utrudnieniem jest kwestia walut. Na szczęście w tym temacie przychodzą na pomoc kantory walutowe. Można w nich wymienić złotówki na inne pieniądze, założyć konto w interesującej walucie i wykupić do niej kartę płatniczą (kart jest jednak mniej niż rodzajów walut w kantorze).

Dzięki temu nie trzeba wozić milionów monet zaszytych w majtkach 😉

  1. Ubezpieczenie mieszkania

To powinna być pozycja obowiązkowa zawsze, nie tylko, kiedy się wyjeżdża. Polisa chroni nasze mieszkanko przed różnymi nieszczęściami i kilkaset złotych rocznie nie powinno być przyoszczędzonym wydatkiem, bo w razie zdarzenia ta kwota może się na nic nie zdać.

Nie chcę tutaj wpadać w branżowy ton, ale to ważna sprawa.

Gorzej, że w wyłączeniach często znajduje się zapis o tym, że dom nie może stać pusty więcej niż 90 dni i to może być problem.  Ubezpieczyciele za dodatkową składką mogą jednak ten zapis wykreślić, więc warto próbować.

  1. Ubezpieczenie podróżne

Pozostajemy w temacie. Polisa podróżna to taki sam must have jak polisa mieszkania. Zwłaszcza, że rezygnując z pracy równocześnie zrezygnowaliśmy z jakiekolwiek państwowej ochrony zdrowotnej i musimy zadbać o siebie sami. EKUZ przysługuje nam tylko na miesiąc (z racji zaprzestania opłacania składek), więc wykupiliśmy tak zwaną travelkę. Nasze portfele znowu schudły.

  1. Ubezpieczenie mienia

Tak to jest, jak człowiek przepracował całe, albo większość, swojego zawodowego życia w jednej branży 😛  Podejrzewam, że większość z podróżników nie posiada takiej polisy. My jednak, będąc super świadomymi klientami, zrobiliśmy listę wszystkiego i wszystko wyceniliśmy – ta wycena to suma ubezpieczenia danej rzeczy. Sprzęt, ciuchy, elektronika, duperele.

Polisa zapewnia nam odszkodowanie, dzięki któremu będziemy mogli kupić analogiczny przedmiot o zbliżonych parametrach.

  1. Sprzęt

Skoro już o przedmiotach mowa. Oszczędzę Wam szczegółowej listy wszystkiego, co trzeba było zrobić przy rowerach (teraz,  bo może poświęcę temu osobną notkę dla potomnych ;). Generalnie nie obyło się też bez przeglądu u mechanika.

  1. Zakupy

Przy okazji pozycji ze sprzętem zrobiliśmy listę rzeczy, które potrzebowaliśmy kupić. Poza rzeczami takimi jak lekkie narzędzia znalazły się tam także lekkie ubrania, buty trekkingowe, dobra kurtka przeciwdeszczowa, nawet lekkie sztućce czy aparat fotograficzny.

Udało nam się zrealizować całą naszą listę zakupowych życzeń. Rzeczy, które kupiliśmy, często wygrzebywaliśmy gdzieś na przecenach albo w ciemnych zakamarkach Internetu, ale nasze wybory są chyba w większości bardzo dobre, a przy okazji uznaliśmy, że kupowanie jest najfajniejszą częścią wyprawy 😛

  1. Gaz, prąd, Internet – czyli umowy

Ostatecznie zdecydowaliśmy nie rozwiązywać umowy za gaz i za prąd. Okazało się, że w Gazowni i Prądowni też pracują ludzie i jeśli się im szczerze powie, jakie ma się plany w zakresie zużycia gazu czy prądu, to obniżą prognozę. Może nie tak, jakbyśmy sobie tego życzyli, ale jednak.

Z naszym providerem internetowym będziemy musieli się pożegnać.

Ale umowa z operatorem komórkowym przysporzyła nam sporo zachodu. Od 15 czerwca weszła w życie nowa dyrektywa, która mówi, że w  całej Unii mają być jednakowe stawki za połączenia i transfer danych. No i rzeczywiście, w ramach podstawowej opłaty za abonament, operatorzy udostępniają jakąś jego część na roaming. Ale kiedy zostanie stwierdzone, że użytkownik przebywa więcej czasu za granicą niż w Polsce (minimum 4 miesiące stale), wtedy do abonamentu doliczane są opłaty dodatkowe.

Postanowiliśmy wybrać najkorzystniejszy finansowo abonament, skoro i tak będziemy dopłacać (aczkolwiek tak się złożyło, że ja przedłużam umowę wcześniej, niż ona się kończy więc jestem trochę związana z dotychczasowym, fioletowym, operatorem – ale nie ubolewam nad tym, i tak była to druga najlepsza oferta, jaką rozważaliśmy).

  1. Trasa

To jedna z najtrudniejszych pozycji. Początkowo zapisywaliśmy na liście te miejsca, które gdzieś nam same wpadły w ręce podczas czytania artykułów, książek albo blogów podróżniczych. Okazało się jednak, że idzie nam to zbyt wolno i większość punktów jest poza Europą.

Musieliśmy więc przypuścić zmasowany atak na różne the Besty w Europie.

Wiedzieliśmy od początku w jakim kierunku będziemy się mniej więcej poruszać i po naniesieniu punktów na mapę spróbujemy je jakoś mądrze ze sobą połączyć.

  1. Wizy

Kiedy ostatecznie podjęliśmy decyzję, że pozostaniemy w Europie, przynajmniej na początku wyprawy, temat wiz przestał nas  zajmować. Pierwotnie eksplorowaliśmy temat, po to, żeby się przekonać, że formalności, koszta (zwłaszcza w przypadku USA) oraz niepewność co do dostania się za granicę (znowu USA) nas zniechęcają…

  1. Szczepienia

Tak samo jak w przypadku wiz. Kiedy zrezygnowaliśmy z tematu przekraczania nieeuropejskich granic to i szczepienia nas przestały interesować. Ale inna sprawa, że nie trzeba się specjalnie zabezpieczać jadąc w te rejony, które chcielibyśmy najbardziej odwiedzić (Nowa Zelandia, Australia, Ameryki).

  1. Kondycja

Jestem leniem. No co tu dużo mówić 🙂 Wszyscy zawsze mówią Natalia, ty to masz na pewno kondycję, ty to jesteś hardcorem… a ja nie biegam, nie chodzę na siłownię, nie chce mi się jeździć w weekendy na rowerze, po dwóch brzuszkach umieram…  😛 ale faktem jest, że co roku jeździliśmy na trzytygodniowe wyprawy rowerowe i krótsze kilkudniowe lub weekendowe wyjazdy i przejażdżki, podczas których robiliśmy dziennie po kilkadziesiąt albo i kilkaset kilometrów. Być może to sprawiło, że ta „rowerowa kondycja” jest na jakimś tam poziomie i nawet po sezonie zimowym szybko wraca do formy.

Ale według mnie po pierwsze nie trzeba być cyborgiem, żeby przejechać kilkadziesiąt kilometrów na rowerze, zwłaszcza, gdy się jeździ często, a po drugie nikt mnie siłą nie zmusi do bezsensownego pedałowania albo biegania bez celu po parku, więc choćbym miała płuca wypluć na pierwszej przełęczy,  to specjalnie o kondycję nie będę zabiegać 😛

Pozostaje tylko mieć nadzieję, że kolana wytrzymają, ale one i w szczycie sezonu potrafiły odmawiać posłuszeństwa.

Jest również wiele drobiazgów, takich jak zgranie wielu, wielu ebooków na czytnik, audiobooków czy muzyki na odtwarzacze, skanowanie paragonów sprzętów elektronicznych, które bierzemy ze sobą, wynajęcie mieszkania w Rzymie, czy zgromadzenie zapasów leków branych przez nas na receptę 🙂

tabor cygański

Miejmy nadzieję, że o niczym nie zapomnieliśmy 😉

Dowiedz się, jakie są inne rzeczy, o których trzeba pamiętać wybierając się w długą podróż:

> jakie ubrania zabrać w długą podróż?

> jakie kosmetyki zabrać w długą podróż?

> jaki inny bagaż zabrać w długą podróż?

> gdzie spać podczas podróży?

Natalia

Gdzie spać podczas podróży?

wyprawa rowerowa gdzie spać

To, gdzie będziemy spać podczas naszej wyprawy rowerowej po Europie nurtuje bardzo wiele osób i chociaż wspomniałam pobieżnie o tym w notce 10 najczęściej zadawanych pytań o podróż dookoła Europy, to postanowiłam poświęcić zagadnieniu więcej miejsca.

Słowem wstępu i jak to było kiedyś

Temat noclegów mamy chyba dość dobrze przerobiony ze względu na nasze coroczne wyprawy rowerowe, które organizowaliśmy całkowicie na własną rękę i wypracowaliśmy chyba nie najgorsze rozwiązania.

Kiedyś na mapie (papierowej, ołówkiem!) zaznaczaliśmy wszystkie kempingi i hostele na naszej trasie i w jej okolicy. Ale gdy nadeszły czasy cyfryzacji przenieśliśmy się na GPS.

Oprócz kempingów zaczęliśmy korzystać z kwater, które czasem bukowaliśmy z wyprzedzeniem, jeśli po drodze, w danym dniu, nie było innego miejsca do spania albo wiedzieliśmy, że do najbliższej, w najatrakcyjniejszej cenie (często taniej lub porównywalnie do kempingu), dystans jest na pewno w naszym zasięgu.

Minusem takiego rozwiązania jest to, że do zarezerwowanego noclegu trzeba dojechać, choćby nie wiem co, bo przeważnie jest już opłacony (a odwołanie jest bezzwrotne) lub po prostu nie ma gdzie wcześniej spać.

Rozeznanie tematu

Kiedy już mamy trasę wyznaczoną, wtedy za pomocą zielonej strony z kampingami (www.camping.info), bookingu oraz airbnb szukamy noclegów na naszej trasie.

Kempingi nanosimy znacznikami na mapę w GPS.

Jeśli na odcinku, który jesteśmy w stanie przejechać, nie ma zupełnie nic, wtedy przyglądamy się jak mniej więcej wygląda teren w okolicy, czy znajdzie się w razie czego miejsce, w którym można spać na dziko.

Kempingi

W sezonie letnim kempingi wchodzą w grę zawsze. Jeśli sezon jest wiosenny, dni chłodne lub deszczowe, kempingi nie są naszym pierwszym wyborem (często w ogóle nim nie są).

Ciekawostką jest to, że strona camping.info wskazuje nam miejsca min. z oznaczeniem ACSI.

ACSI to taka karta kempingowa, która uprawnia to różnego rodzaju zniżek na danym kempingu. W sumie nigdy się tym nie interesowaliśmy, bo znaczki ACSI zawsze kojarzyliśmy z pewnym standardem.

Nie jest to reguła, ale często po kempingu oznaczonym ACSI można się spodziewać lepszego standardu (wiecie, czyste kibelki, papier w toaletach itd. ;).

Może to co napiszę zabrzmi jak herezja, ale nie jestem jakąś zagorzałą fanką kempingów 😉 jednak jeśli dzień jest piękny, wieczór ciepły, a w zasięgu wzroku jakiś widok, że mózg staje, opcjonalnie tłuczące się o brzeg morskie fale i na dodatek przyjazne kotki i pieski do towarzystwa, to kemping wygrywa z noclegiem pod dachem w przedbiegach.

Koty w Grecji
Ale czasem i na kwaterach zdarzają się goście

Obozowisko na dziko

Mimo fajnych wspomnień z takich noclegów nie jest to preferowana przeze mnie forma biwakowania. Najzwyczajniej w świecie się boję (dziwnych odwiedzin, dziwnych odgłosów) i nie lubię braku toalety. Dla jednych to przygoda a dla mnie też stresik 😉

W każdym razie jeśli zapada decyzja, że nie ma rady, nie ma kempingu, nie ma kwatery to szukamy miejsca w pobliżu słodkiej wody, schowanego i oddalonego od ludzi.

Czasami musi wystarczyć zapas wody, którą zgromadzimy wcześniej, jeśli przypuszczamy, że dobre miejsce do spania nie jest przy rzeczce.

Nocowaliśmy między innymi na polu w Bośni, które okazało się być pełne min naturalnych oraz ostrzeżeń o tych prawdziwych. Trochę nam mina (nomen omen;) zrzedła rano, jak zobaczyliśmy te ostrzeżenia 😉

Nocowaliśmy też nad rzekami czy nad jeziorem pod opuszczonym domem.

Do tej pory nie byliśmy w kraju, w którym spanie na dziko jest zabronione, ale wyjeżdżając zawsze to sprawdzamy. Na pewno ciekawym doświadczeniem będzie Norwegia, gdzie stoją podobno „dzikie” toaletki i gdzie można biwakować na łonie natury zupełnie legalnie 🙂

Prywatna kwatera

Do tej pory pokoje/mieszkania zdarzały nam się rzadko, bo airbnb odkryliśmy dopiero niedawno a na bookingu nie ma zbyt wielu takich ofert (aczkolwiek to zależy od regionu). Na bieżąco, w trasie, można nie natrafić na tego typu nocleg.

W górach, na Korsyce, znaleźliśmy kiedyś kwaterę, w której właściciele najpierw nas ugościli kanapeczkami z pasztetem z kosa (albo to był szpak?), a potem dostaliśmy wspaniałe śniadanie, z domowym pieczywem, domowym jogurtem i dżemem oraz innymi frykasami (których już nie pamiętam). Całe mieszkanie było wspaniałe a łóżko najwygodniejsze na świecie.

Swoją drogą kwatera była też najdroższa ze wszystkich, w jakich kiedykolwiek spaliśmy (do czasów naszej długiej wyprawy)… 70 euro za noc!

Hotele/Motele/Schroniska

Takie przybytki jak hotele czy motele rezerwujemy przeważnie przez booking. (Nie jest to absolutnie reklama tego serwisu, ale korzystamy z niego namiętnie i jesteśmy zawsze zadowoleni.)

Niedawno też znalazłam stronę www.hostelworld.com, która podobno jest bardzo popularna i każdy szanujący się hostel chce się na niej znaleźć.

Hotele i motele bywają w każdym standardzie, od brudnych i paskudnych, do takich, że oko bieleje 😉 Rezerwując nocleg online zawsze patrzymy na opinie i oceny, ale bywa tak, że gorszy standard bije na głowę ceną i czasem decydujemy się na opcję budżetową (co Mikołaj musi przypłacić moim ciągłym marudzeniem, że brudno, że obleśnie, że prysznic nie działa… :P)

Basen w Grecji
Są i kwatery z basenami do dyspozycji 🙂

Couchsuring/Warmshowers

To rozwiązanie, z którego nigdy jeszcze nie korzystaliśmy. www.couchsurfing.org oraz na https://pl.warmshowers.org/ to portale społecznościowe, przeważnie zrzeszające podróżników. Na tych stronach ludzie ogłaszają swoją gotowość do przyjęcia gości. Całkiem za darmo 🙂 O tego typu zakwaterowaniach czytałam bardzo wiele dobrych opinii i może jest to opcja, którą będziemy chcieli wypróbować.

O Warmshowers warto powiedzieć, że to portal ukierunkowany głównie na rowerzystów i stworzony przez rowerzystów. Strona jest popularna na całym świecie, również w Polsce.

Housesitting

To rozwiązane, które w Polsce chyba nie jest zbyt popularne. Są strony, na których ludzie ogłaszają (np. www.mindmyhouse.com, www.housecarers.com), że chcą pozostawić do opieki swój dom na jakiś czas (od weekendów i kilkudniowych nieobecności po kilkutygodniowe, miesięczne a nawet roczne), a opiekun ma za zadanie troszczyć się o mieszkanie, posiadłość, zwierzęta, ogród.

Ogłoszenia są przeróżne, czasem we wspaniałych miejscach. Niektórzy zostawiają do opieki kurze farmy, inni oliwkowe sady, a inni chcą tylko, żeby ktoś mieszkał i kręcił się po posesji.

To świetne rozwiązane dla właścicieli, bo dom, ogród i zwierzaki są zaopiekowane, a ktoś ma szansę mieszkać w fajnym miejscu i spędzić w ten sposób na przykład wakacje.

Wymaga to jednak dużo obopólnego zaufania, zwłaszcza dla właścicieli, ale taki housesitter musi się liczyć dodatkowo z tym, że być może będzie musiał pokryć koszty zużytych przez siebie mediów (zwłaszcza przy długim pobycie).

Na zachodzie, w Australii i Stanach, Housesitting stał się prawie biznesem. Są nawet wydawane poradniki, jak należy stworzyć swój profil, żeby mieć największe szanse na „zdobycie” mieszkania.

Workaway

To też opcja, którą rozważaliśmy, ale na razie z niej zrezygnowaliśmy. Na stronie https://www.workaway.info/ pojawiają się ogłoszenia z całego świata o pracy w zamian za mieszkanie, czasem również za wyżywienie. Prace są różnego rodzaju, od pomocy przy remoncie (np. zamku 😉 ), do nauki języka czyichś dzieci.

Wiem, że ludzie traktują Workaway jako sposób na życie albo sposób na wakacje.

Urlop na Krecie

Zatem, jak widzicie, opcji jest wiele. My raczej zdecydujemy się na klasyczne, chociaż housesitting nas bardzo kusi, nawet rozważaliśmy wielomiesięczny pobyt w Rzymie w ten sposób, ale okazuje się, że pokrycie kosztów jest czasem droższe niż zwykły wynajem mieszkania, bo do opieki dostaje się duży dom i często takie miejsca są daleko poza centrum, albo w ogóle daleko od dużych miast.

W każdym razie jesteśmy przygotowani na wszelkie ewentualności 😉

Przeczytaj podsumowanie pierwszej części naszej wyprawy rowerowej po Europie!

Natalia