W ostatnią niedzielę listopada (26.11.17) wybraliśmy się zobaczyć Muzea Watykańskie. Termin podyktowany tym, iż w każdą ostatnią niedzielę miesiąca Muzea są otwarte za darmo, łącznie z Kaplicą Sykstyńską. W każdym innym terminie wstęp kosztuje 16 euro (za normalny bilet), więc wymyśliliśmy, że spróbujemy trochę zaoszczędzić.
Czytając o Muzeach i gigantycznych kolejkach tworzących się jeszcze przed godziną otwarcia (czyli o 9, a kolejki podobno trwają dwie godziny), stwierdziliśmy, że jeśli będziemy na miejscu po 8 to będzie okej.
Rano jednak naszym oczom ukazał się dłuuuugi sznur ludzi, przed nami było prawie pół kilometra kolejki. Zajęliśmy więc swoje miejsce a M. poszedł na zwiady. Okazało się, że osoby będące w pierwszej 80 przyszły tu już o 6:30! Za nami zaś szybko przyrastało kolejki, kilka minut po naszym przybyciu ogonek miał już 700 metrów, a około godziny później zakręcał dwa razy…
A my czekaliśmy tylko godzinę 🙂 Która nam zleciała bardzo szybko, bo pół godziny minęło na rozważaniu sensu stania i czy rzeczywiście 16 euro to aż tak dużo 😉 i ile kosztuje bilet „bezkolejkowy” w zwykły dzień…? A kolejne pół godziny minęło mi na rozmowie telefonicznej z mamą, a M. na kursie do domu i z powrotem 😉 Nie było też zimno (jakieś 15 stopni), więc czekanie w kolejce było bezbolesne.
O godzinie 9 otworzyli Muzea i kolejka zaczęła się przemieszczać w ekspresowym tempie. Prawdopodobnie w sezonie trwa to jednak dłużej.

W każdym razie wejście do Muzeów polegało na prześwietleniu bagażu, przejściu przez bramki, takie jak na lotnisku i już. Można było iść dalej. Normalnie należy kupić jeszcze bilety, ale nie tego dnia 😉
Nikt nam nie kazał odłożyć plecaka do szatni (na szczęście, bo kłębił się pod nią niezły tłum), więc mogliśmy swobodnie zwiedzać. Wzięliśmy też sobie mapkę – schemat, która nie jest zbyt czytelna, ale pozwoliła się mniej więcej zorientować w marszrucie (mapka dostępna tu).
Muzeum jest olbrzymie, ale nie przeszkadza to tłumom w wypełnieniu przestrzeni, nawet nie chcę wiedzieć co tu się dzieje w sezonie, zwłaszcza, że niektóre sale są ciasne, słabo klimatyzowane a inne wręcz specjalnie ogrzewane (chociaż może latem nie).

Eksponatów jest naprawdę dużo a po samym Muzeum chodzi się dość intuicyjnie, są drogowskazy, raczej nie da się niczego pominąć, chociaż same sale są często skonstruowane tak, że można ominąć coś co znajduje się na uboczu.
Większość zbiorów robi wrażenie lub po prostu ciekawi, na przykład Sala Egipska z zabytkami ze starożytnego Egiptu; sale z rzeźbami (niesamowite figury zwierząt i ludzi wykute przeważnie w marmurze, również popiersia), Galeria Map (gdzie największe wrażenie robi jednak sufit – zdjęcie powyżej), są również pokoje malarstwa, również współczesnego.

Większość dzieł (freski, arrasy, obrazy) przedstawia obrazy religijne i w sumie nie ma w tym nic dziwnego. Przyznam szczerze, że całe muzeum nie zachwyciło nas tak bardzo, jak byśmy chcieli. Średniowieczne malarstwo sakralne nie całkiem do nas przemawia, chociaż doceniamy kunszt. Nowoczesne obrazy w większości są po prostu brzydkie (czy ktoś to kiedyś przyznał na głos? 😉 ). A w sali arrasów czuć starym kurzem. Jest też Sala Sobieski, w której wisi wielki na całą ścianę obraz Jana Matejki upamiętniający zwycięstwo Jana Sobieskiego pod Wiedniem. Obraz wielki, ciemny, niezbyt ładny ale za to bardzo kunsztownie namalowany. Jest jednak mało miejsca, aby go dobrze podziwiać (stoi się trochę za blisko) a ludzi dużo.

Jak dla nas to pamiątki starożytności są jednak najciekawsze. No i architektura. Przechadzając się po tym olbrzymim budynku warto patrzeć zarówno pod nogi, na ściany jak i na sufit, bo okazuje się, że w nich ukrywają się często perełki (albo smaczki – dla tych co zgłodnieli w kolejce 😉 ). Kolorowe, wspaniałe kafelki albo kamienie pod stopami, niezwykłe malowidła na ścianach albo misternie rzeźbione okiennice, no i sufity. Niektóre są pokryte drobnymi, kolorowymi freskami, na innych postacie są wyraźne i duże. Sufity są różnorodnie zdobione, a to pozłacanymi belkami, a to czymś co przypomina cekiny, a to wymyślnymi dekorami.
Ale chyba każdy znajdzie w Muzeach coś dla siebie.

Przejdźmy jednak do Kaplicy Sykstyńskiej i jedynym takim wyznaniu w całych Internetach.
No bo powiedzmy sobie szczerze. Kaplica robi wrażenie bo ma robić. Serio, w całym Muzeum, ba, w wielu rzymskich kościołach, znajdziecie o wiele lepsze, ładniejsze malowidła niż w Kaplicy. No ale to Michał Anioł, więc wiadomo, same przez się są wspaniałe. To rzeczywiście niesamowite zobaczyć to słynne „Stworzenie Adama” i „Sąd Ostateczny” w rzeczywistości. No i inne jego dzieła jak na przykład „Wygnanie z Raju”. Ale one nie sprawiły, że staliśmy i podziwialiśmy je dlatego, że poruszały nasze zmysły estetyki. Ale dlatego, że to ciekawy fragment historii.
Sama Kaplica wcale nie robi też wrażenia, ot sala, dość duża, pokryta freskami. Zapełniona ludźmi, których próbują kontrolować ochroniarze, co chwilę uciszając tłum (również przez megafon), krzyczą „No photo!” i „No Video!”. I naprawdę kontrolują, na moich oczach strażnik skrzyczał jakiegoś faceta, który robił zdjęcia. Podobno każą je kasować, tym razem jednak tylko skończyło się na przestrodze (aczkolwiek strażnik wskazał tego faceta innemu strażnikowi.. nie wiem jaki los go spotkał, nigdy więcej go już nie widzieliśmy, tego faceta 😉 )
Zatem nie ma możliwości w spokoju podziwiać malowideł, na szczęście mogliśmy postać dłuższą chwilę i zadzierać głowy tak długo jak daliśmy radę, ale ogólny zgiełk i pokrzykiwania strażników nie pomagają w tworzeniu atmosfery.
Wyszliśmy więc z Kaplicy nieco zawiedzeni i mieliśmy wrażenie, że nie my jedni. Po niej trafia się do kolejnych zbiorów, głównie tyczących historii chrześcijaństwa i przedmiotów używanych w kościele. Wszyscy oglądają je z podwójnym skupieniem, żeby zatrzeć rozczarowanie Kaplicą 😉


Co ciekawe, zorientowaliśmy się, że zwiedzanie „puszczone” jest od końca. Freski na suficie są odwrotnie, napisy na podłogach do góry nogami, mapy w Sali Map rozpoczynają się wyspami a kończą Włochami – a przecież raczej najważniejsze byłoby na początku. Nad jednym z przejść między muzeami znajduje się też malowidło przedstawiające Bazylikę i Plac św. Piotra. Czy to możliwe, żeby takie dzieło znajdywało się za plecami spacerujących i podziwiać je można, tylko gdy ktoś się nieopatrznie odwróci i uniesie wzrok? Raczej nie.

W każdym razie Muzea mamy zaliczone. To ciekawe i istotne miejsce ze względu na ilość eksponatów, ich rodzaj i historię, oraz z uwagi na oryginalne obrazy, które można podziwiać „na żywo”. Dla niektórych miejsce zapewne ważne również ze względów religijnych. Warto je zobaczyć, ale chyba nie za wszelką cenę.
Natalia

5 myśli na temat “Wizyta w Muzeach Watykańskich. Czy warto?”