Podsumowanie roku podróży rowerowej w cyfrach

Podróże to nie tylko emocje i widoki ale także liczby. Przejechane dni i metry podjazdów, kilometry, stracone kilogramy, setki zrobionych zdjęć.

W tym poście postaram się Wam przybliżyć chociaż trochę naszą niezwykłą przygodę za pomocą liczb, co być może postawi naszą europejską wyprawę w trochę innym świetle 😉

Przejechane kilometry, metry, dni w drodze.

W sumie:

Natalia:

Dystans całkowity: 12 063.57 km 

Czyli prawie jak z Warszawy do Darwin, w Australii 🙂

Czas w ruchu (w godzinach): 728:25

Średnia prędkość: 16.48 km/h

Maksymalna prędkość: 56.50 km/h

Suma podjazdów:  118 787 m

Czyli 13 razy wjechałam na Mount Everest 😉

Liczba dni w siodełku:  228

Średnio na aktywność: 52.91 km i 3h 12m (w tym krótkie dystanse po Rzymie)

Zaliczone bigi: 53

podróz rowerem N.jpg

Mikołaj:

Dystans całkowity: 15 231.51 km (w terenie 296.55 km; 1.95%)

To prawie tyle, ile z Warszawy do Sydney w Australii, w prostej drodze 🙂

Czas w ruchu (w godzinach): 871:26

Średnia prędkość: 17.48 km/h

Maksymalna prędkość: 78.01 km/h

Suma podjazdów: 197 516 m

To znaczy, że M. wjechał 22 razy na Mount Everest 😉

Liczba dni w siodełku:  284

Średnio na aktywność: 53.63 km i 3h 04m (w tym krótkie dystanse po Rzymie)

Zaliczone bigi: 164 (!!)

wyprawa rowerowa m.jpg

W samej części tegorocznej: M.: 10 000 km. N.: 7000 km. Łącznie z jazdą po Rzymie.

O 5 000 więcej niż podczas zeszłorocznej części trasy. 

Przeczytaj też:

Podsumowanie pierwszej części podróży.

Podsumowanie drugiej części podróży.

Ilość dni w drodze: 342, w tym pobyt w Rzymie: 117 dni.

Różnice pomiędzy dystansem całkowitym i podjechanymi metrami biorą się stąd, że M. czasami jeździł na Bigi sam. No i też trochę więcej jeździł po Rzymie rowerem niż N.

Samochodem w Norwegii przejechaliśmy około 2200 kilometrów w 11 dni. Plus jeden dzień na Zakynthosie, żeby objechać wyspę i uciec z deszczowego załamania pogodowego i jeszcze jeden dzień w Norwegii, żeby dotrzeć do oddalonego od nas o około 250 km Lisebotn

wyprawa rowerem europa.jpg

Odwiedzone kraje

Ilość przejechanych krajów: 20, w tym Watykan i Monako oraz 3 greckie wysypy: Kefalonia, Zakynthos, Korfu

Najwyższy punkt jaki M. zdobył podczas tej wyprawy to przełęcz Mangartsko Sedlo w Alpach Julijskich o wysokości 2055 metrów (czyli w sumie niewiele).

Najwyższy punkt jaki N. zdobyła podczas tej wyprawy to Turrach Hohe w Alpach Austriackich (1783 metry).

Najwięcej przejechanych kilometrów w czasie jednego dnia: około 150 km w Szwecji.

Najwięcej przewyższeń jednego dnia (nie licząc osobnych wyjazdów na bigi): 2150 metrów w Grecji (czyli tylko 400 metrów mniej niż mają Rysy 😉 )

przełęcze w alpach
Turracherhohe zdobyta

Awarie, zniszczenia, zgubienia

 Ilość awarii: 2

Pęknięta opona w rowerze M.

Oraz zacięta przerzutka we Włoszech.

Ilość przebitych dętek: może z 5 🙂 to bardzo mało.

naprawa roweru w trasie
Uwaga, awarie, u góry: wymiana dętki, na dole tuż przed pęknięciem opony

1 stłuczone żebro M. w upadku pod prysznicem, na bardzo śliskiej podłodze. Co oznaczało co najmniej 3 tygodnie bólu i ograniczonej sprawności.

Ilość zniszczeń:

3 pary spodenek rowerowych, które się zużyły;

1 mocowanie do sakw (które pękło w starciu z murkiem, o który się M. otarł z impetem);

1 gumka do włosów 😉

1 rozklejone sandały, w drugich poprzecierała się gumka mocująca (na ratunek przyszedł nam włoski szewc);

1 klapki M.;

1 telefon N. (przestał reagować na dotyk, sam z siebie);

1 koszulka rowerowa N., która poległa w starciu z suszarką do włosów w Delfach (M. chciał szybko przesuszyć rzeczy, ale nie uwzględnił delikatnego sztucznego materiału, z którego wykonano koszulkę 😦

Inne cyfry:

Ilość czasu spędzona w Rzymie: 4 miesiące;

Przeczytaj o tym, jak nam się żyło w Wiecznym Mieście.

Czas spędzony w Polsce: 1 miesiąc między wyjazdem z Rzymu a ruszeniem w dalszą trasę.

Stracone kilogramy:

N. tylko 3 😦

M.: tylko 8 😦

Waga bagażu: N.: 15 kg, M.: 30 kg;

Waga rowerów: około 15 kg każdy;

Ilość zdjęć: 60 GB 😉

Ilość przyszłościowych znajomości: 0 😛 może jesteśmy dziwni, ale jakoś nie zależało nam, żeby szukać przyjaciół.

mozaika wyprawa rowerem.jpg

wyprawa rower wspomnienia.jpg

Ale za to ilość wspomnień nieskończona 😉

Natalia i M.

Podsumowanie II części wyprawy

wyprawa po europie

Po kilku miesiącach spędzonych na wyprawie rowerowej przez północną Europę, wróciliśmy do domu. Pora więc na podsumowanie 🙂

W tym poście w skrócie przybliżymy Wam tegoroczną część naszej podróży.

A w tym wpisie: Podsumowanie I części wyprawy rowerowej po Europie możecie sobie przypomnieć trasę po Bałkanach.

Zimowanie w Rzymie

wyprawa rowerowa włochy
U góry: panorama Rzymu, po lewej Zamek św. Anioła, po prawej Bazylika św. Piotr

Przede wszystkim należy zaznaczyć, że zimowe miesiące, czyli od połowy listopada do połowy marca, spędziliśmy w Rzymie. Doświadczenie było niezwykłe, bo stolica Włoch jest przepięknym, magicznym miejscem na które mieliśmy prawie nielimitowany czas zwiedzania (no, może i limitowany ale było go nadzwyczaj dużo).

O ile jednak M. czuł się w Rzymie fantastycznie, o tyle N. trochę doskwierał brak bycia pomiędzy znajomymi kątami i znajomymi – tak w ogóle.

Ale Rzym stał się trochę takim naszym drugim miastem.

Rzym znane miejsca.jpg
Od lewej u góry: Koloseum, widok na Forum Romanum, akwedukty, Koloseum, widok na Watykan, Fontanna di Trevi

Więcej o naszym rzymskim pobycie przeczytacie we wpisie: Jak nam się żyło w Rzymie.

Zapraszamy też do kategorii Rzym, tam znajdziecie dużo ciekawostek na temat tego miasta 🙂

Powrót do Polski

W marcu na miesiąc wróciliśmy do Polski, żeby załatwić sprawy zdrowotne. Musieliśmy odwiedzić dentystę, który w Polsce był dużo tańszy niż we Włoszech. Do tego dochodziła jeszcze gwarancja polskiego laboratorium technicznego, no i zaufanie do znanego lekarza. Przy okazji mogliśmy trochę nacieszyć się wytęsknionym domem, spotkać ze znajomymi i najeść domowych smakołyków 🙂

Wiosna we Włoszech

A w kwietniu wróciliśmy do pozostawionych w przechowalni rzymskiej rowerów i całego ekwipunku. Wiosna we Włoszech była trochę kapryśna. Dobrze się więc stało, że ruszyliśmy ostatecznie później niż planowaliśmy (ze względu na powrót do domu). Wieczory i poranki były jeszcze zimne a co jakiś czas pogoda się psuła.

Deszcze jednak szczęśliwie udawało nam się przeczekiwać w przyjemnych kwaterach. Skończył się jednak sezon grzewczy i w mieszkaniach było dosyć chłodno.

włochy.jpg
U prawej na górze: Castigliano, na dole Termy Saturni

W każdym razie nie cierpieliśmy jednak zbytnio z powodu przymusowych dni restowych, bo po zimie (mimo, że trochę jeżdżonej) forma nam jeszcze nie dopisywała. Szybko się męczyliśmy i nogi odmawiały posłuszeństwa.

Z Włoch dojechaliśmy, przez Monako, nad Lazurowe Wybrzeże. Cieszyliśmy się bardzo, bo we Włoszech zapowiadano kiepską prognozę a poza tym trochę znudziły nam się makarony i sosy pomidorowe 😛

Francja

We Francji zaś (pociągiem pokonaliśmy fragment z włoskiego Sanremo do Monako) pogoda była piękna. A do tego widoki takie, że brak słów. Lazurowe Wybrzeże rządzi, co tu dużo mówić 🙂

francja lazurowe wybrzeze.jpg
U góry od lewej: Włoskie cinque terre, Monako u dołu: Lazurowe Wybrzeże

Południe Francji nie rozczarowało nas ani trochę. Przepiękne widoki, pogoda i do tego francuskie jedzenie. Jednak problemem Francji są imigranci i to niestety widać. W Grasse, czy w Marsylii biedne, kolorowe dzielnice sprawiają, że rozglądasz się dookoła siebie częściej niż byś sobie tego życzył i zmywasz się z tych miejsc, tak szybko, jak tylko możesz. Być może to tylko okropne uprzedzenia, a być może nie, bo jeśli czujesz się jak w filmie gangsterskim i w dodatku to nie Ty jesteś gangsterem

francja.jpg
Od góry po lewej: Grasse, po prawej kalanki marsylskie, Po lewej udołu Marsylia

W każdym razie nic złego nam się nie przytrafiło (nie licząc jakichś utarczek z właścicielem mieszkania czy właścicielami kempingu: przeczytaj więcej we wpisie o Lazurowym Wybrzeżu rowerem i ostatecznie wsiedliśmy w pociąg w Marsylii, który pokonał całą Francję  i wysadził nas pod belgijską granicą. W totalnie innym świecie.

Belgia

Północ Francji była bardzo flamandzka, zarówno pod względem architektury (strzeliste domki z czerwonej cegły, przypominające angielski lub niemiecki styl) jak i atmosferą. To już nie był południowy luz. To była północna porządnickość. Może nie jakaś sztywna i przesadzona, ale jednak.

Belgia okazała się dość ładnym krajem o koszmarnie wysokich cenach i denerwujących pagórkach; krótkich i bardzo stromych. Ostatecznie znudziła nas i zmęczyła. Ale za to jednocześnie rozkochała nas w swoich musach czekoladowych… 🙂

belgia
U góry: Dolina Mozy, reszta: Belgia

Holandia

Holandia była wytchnieniem dla naszych nóg, bo była płaska jak stół 😉 M. nie mógł jej ścierpieć. Nie tylko przez brak gór ale również za przymus jeżdżenia po ścieżkach rowerowych.

holandia wyprawa rowerem
Holandia

Faktem jest, że w Holandii jazda długodystansowa na rowerze może być stresująca. Infrastruktura dróg dla rowerów jest oszałamiająca, przez cały kraj biegną ścieżki we wszystkich kierunkach. Często po obu stronach szosy samochodowej po jednym pasie rowerowym w danym kierunku. Oznaczenia jednak nie zawsze były dla nas czytelne i czasem wyjeżdżaliśmy pod prąd (rowerzyści wtedy kręcili głową z dezaprobatą) a czasem zjeżdżaliśmy w ogóle ze ścieżki na szosę. Wtedy zaczynało się zirytowane trąbienie kierowców. Od razu.

A na koniec jeszcze robotnicy wściekli się na nas, za to, że nie chcemy jechać objazdem (rozkopali jeden pas ulicy i ścieżkę) przez pole, nie wiadomo jak daleko, tylko jedziemy kilka metrów jezdnią. Sytuacja była bardzo nieprzyjemna. Krzyki i popchnięcia. Z ulgą wyjechaliśmy z Holandii.

A szkoda, bo kraj jako taki jest ładny (przynajmniej N. się podobał). Poprzecinany kanałami, nawet w miastach 🙂 Łódki i motorówki są tutaj jednym z wielu środków transportu i sposobu spędzania wolnego czasu. Do tego ładna architektura i słynne wiatraki oraz niesamowity Amsterdam. Ale ciężko jest być rowerzystą w kraju Niderlandów.

holandia.jpg
Holandia i Amsterdam

Więcej o Belgii i Holandii przeczytasz w postach:

Belgia i Holandia rowerem

Amsterdam rowerem

12 rzeczy, które wkurzają w Belgii

Luksemburg

Do Luksemburga wjechaliśmy trochę przerażeni tym, jakie ceny produktów nas tam zastaną. Przeczytaliśmy gdzieś, że jednym z tańszych sąsiadów jest… Belgia. Belgia, w której odechciewało się jeść na widok wysokich cen.

Na szczęście w Luksemburgu było kilka dyskontów (Aldi), w których jednak było taniej niż w Belgii.

Jako państwo Luksemburg nie zapadł nam szczególnie w pamięć. Dużo lasów, dużo nijakich miasteczek. Nie widać tego bogactwa. Zaś miasto Luksemburg jest rzeczywiście ładne. Wbudowane w wąwóz z zamkiem na szczycie.

luksemburg.jpg
Luksemburg i kanion

Więcej o tym kraju przeczytacie we wpisie: 8 pytań o Luksemburgu, które sobie zadajcie

Niemcy

Wielką przyjemnością zaś okazała się trasa przez Niemcy. Kraj ten, wbrew naszym wyobrażeniom  (jakoś nigdy nie eksplorowaliśmy go, nie wydawał nam się interesujący widokowo), okazał się pagórkowaty i ładny. A do tego miał tę olbrzymią zaletę, że ceny w sklepach były porównywalne do polskich a asortyment szeroki. No i język, który M. zna świetnie a N. na tyle, żeby rozumieć, co się do niej mówi 😉

niemcy rowerem
Niemcy, gejzer w Andernach, Hamburg

W Niemczech mieliśmy awarię rowerową, którą pomógł nam zwalczyć Christian, nieznajomy, do którego zapukaliśmy z prośbą po pomoc (ale nawet nie w połowie taką jakiej nam udzielił)

Przeczytaj wpis: 10 ciekawostek o Niemczech, które Cię zaskoczą

p.s Czy wiedzieliście, że w Niemczech jest najwyższy gejzer zimnej wody na świecie? 🙂

Dania

A po Niemczech przyszła pora na Danię. Ale niczego ciekawego w niej nie było zatem polecieliśmy dalej 😉

Przeczytaj o tym, dlaczego w Dani nie ma nic. Dramatycznie nic 😉 W 4 dni przez Danię, czyli 9 ciekawostek

dania rowerem
Dania i duńskie korony

Szwecja

A z Danii promem dostaliśmy się do Szwecji. Należy zaznaczyć, że odkąd opuściliśmy Włochy właściwie przez cały czas dopisywała nam piękna pogoda, w przeciwieństwie do tego, co działo się w pierwszej części wyprawy. Tak również było w Skandynawii.

To w Szwecji nabawiliśmy się poparzeń słonecznych i uczulenia na słońce 😉

Sam kraj zaś bardzo pozytywnie nas zaskoczył. Był tylko trochę pagórkowaty, pełen ładnych widoczków (jeziorka, rzeczki, podmokłe tereny), Szwedzi okazali się sympatyczni a jedzenie niezbyt drogie. Za to pełne ciekawych smaków.

No i oczywiście zaczęły się białe noce. Fantastyczne zjawisko! 🙂 W pewnym momencie w ogóle nie robiło się ciemno.

szwecja.jpg
Szwecja

Dobrze będziemy wspominać Szwecję, chociaż pod koniec wyprawy trafiliśmy do niej jeszcze raz i wtedy zaoferowała nam tylko złą pogodę, pustkowia, lasy ale i… renifery (które wychodziły nam na szosę) oraz Lidla! 😀 w którym zaopatrzyliśmy się w tanie i pyszne, w stosunku do Norwegii, produkty.

Więcej o Szwecji przeczytasz we wpisie: Szwecja w 20 punktach, które Was zaskoczą

Norwegia

Norwegia to był nasz gwóźdź programu tego etapu podróży. Zdecydowanie warty tego, żeby do niego dojechać, nawet jeśli czasami mieliśmy już dość.

Absolutnie przepiękny kraj, który dane nam było przez pierwsze dwa tygodnie podziwiać przy słonecznej pogodzie.

norwegia wyprawa rowerem

Norwegia na każdym kroku prezentuje tak niesamowite dzieła natury, tak piękne krajobrazy, że człowiek nie może wyjść z podziwu, że jeden kraj może być w całości tak zdumiewający.

Nie widzieliśmy całej Norwegii, ale dotarliśmy aż za koło polarne, do Bodo. Kraina fiordów i lodowców całkowicie podbiła nasze serca.

norwegia rowerem.jpg

Niestety na początku sierpnia pogoda się zmieniła, zaczęło padać, mocno się ochłodziło (zrobiło się raptem naście stopni), więc będąc nieco załamani, tym co nas czeka i dodatkowo bardzo już zmęczeni, zdecydowaliśmy się wynająć samochód.

Samochód okazał się dobrym ruchem, bo nie dość, że cenowo okazało się, że wyniósł nas mniej więcej tyle, ile byśmy wydali dalej podróżując rowerami, to jeszcze pojechaliśmy dalej niż planowaliśmy na dwóch kółkach, a do tego wykpiliśmy się norwesko – szwedzkim pustkowiom i dziesiątkom kilometrów szutrowych szos.

Norwegia, chociaż wymagająca „górsko” (ale nie bardziej niż południowe kraje Europy, chyba nawet mniej niż Włochy czy południowa Francja), była najpiękniejszym krajem, ze wszystkich jakie kiedykolwiek odwiedziliśmy.

norwegia wyprawa

Więcej o Norwegii dowiesz się z wpisów:

Pierwsze wrażenia z pobytu w Norwegii w 12 punktach

Norweskie ciekawostki, czyli obserwacji ciąg dalszy.

O tym, co jeść w Norwegii.

I o podróży przez Norwegię rowerem.

Ogólne podsumowanie

Ta część wyprawy, pomimo początkowej kapryśnej, włoskiej wiosny, pozwoliła nam się cieszyć bardzo dobrą pogodą.

Dzięki temu i prawdopodobnie dzięki lepszemu zaplanowaniu trasy przez M. ten etap był łatwiejszy niż poprzedni. Po drodze były też płaskie i mniej wymagające kraje, czego na Bałkanach nie ma.

Kraje północnej Europy to jednak większe wydatki. Nawet nie na same kempingi, które (poza Danią) kosztują wszędzie mniej więcej 20 euro za dwie osoby z namiotem ale przede wszystkim noclegi pod dachem (dopiero w Niemczech i Szwecji ceny zrobiły się akceptowalne – do 50 euro za noc) oraz zakupy spożywcze. Wszelkie usługi czy inne towary (jak dętki czy opony) są co najmniej dwukrotnie droższe niż w Polsce.

Widokowo, odkąd opuściliśmy Lazurowe Wybrzeże, dopiero Norwegia sprawiła, że naprawdę zapierało nam dech w piersiach z powodu otaczającego piękna.

Kilometrów przejechaliśmy mniej więcej:

M.: 8 500 km. N.: 6000 km, nie licząc Rzymu..

To ok 3 000 więcej niż podczas poprzedniej części. A mimo to, odczucia mamy takie, że było łatwiej.

Nie mieliśmy żadnego wypadku, niebezpiecznej sytuacji, jedynie jedną poważną awarię (pęknięcie opony w Niemczech). Ludzie których spotykaliśmy na naszej drodze z reguły byli życzliwi i pomocni.

Na pewno jeszcze nie ochłonęliśmy po powrocie i ciężko powiedzieć, czy mamy jakieś skonkretyzowane plany co do dalszych podróży.

Ale z pewnością teraz na blogu nastąpi cykl różnego rodzaju podsumowań! 🙂

Natalia i Mikołaj

Amsterdam i pożegnanie z Holandią

amsterdam wycieczka

Wpis zaczynamy dzisiaj z grubej rury – a może i lufy 😉 Amsterdam! Miasto rowerów, kanałów i kamienic oraz tego, co zakazane gdzie indziej.

Amsterdam rowerowo
Kanały amsterdamskie

Jak zwiedzaliśmy Amsterdam? No jasne, że na rowerze 😉 Ale wcale to nie było takie oczywiste, bo w trakcie przejazdu przez miasto, w drodze na camping, tłumy rowerzystów sprawiły, że ja poważnie zastanawiałam się, czy nie lepiej będzie iść na spacer po tym mieście, zamiast kluczyć między tysiącami rowerzystów. Przezwyciężyła jednak myśl o tym, ile kilometrów (ostatecznie wyszło 30!), mielibyśmy przejść i że pieszo nie damy rady, a płacić za komunikację miejską, kiedy mamy darmowe rowery (za które inni płacą!) wydawało nam się trochę bezsensu.

Na szczęście okazało się, że w ciągu dnia ruch rowerowy jest niewielki a Amsterdam, jak cała Holandia, dobrze jest przystosowany do rowerzystów. Piesi nie mają tu łatwego życia, przeganiani przez dwa kółka, spychani na margines drogi rowerowej, która często zajmuje całe przejście i dla nich zostaje ledwie niewielkie „pobocze”.

Amsterdam rowery.jpg
Wszędzie rowery

IAmsterdam

We wszystkich relacjach czytaliśmy, że w Amsterdamie trzeba się spodziewać najróżniejszych wariantów pogodowych, my jednak mieliśmy upalne 30 stopni, ale dzięki powiewom i wszechobecnej wodzie dało się to znieść naprawdę dobrze.

Miasto obejrzeliśmy w całości, gdyby jednak chcieć wchodzić do wielu muzeów, które się tu znajdują, powinniśmy tu zostać na co najmniej kolejny dzień – ale to wiązałoby się z kosztami. Jeden bilet do muzeum to przeważnie 16 euro, zwiedzanie Amsterdamu łódką po kanałach 20 euro… można kupić też kartę turystyczną za 60 euro, wtedy mamy 3 wejścia w cenie, zniżkę na łódkę. Dlatego ja odwiedziłam tylko muzeum seksu za 5 euro 😛

Muzeum seksu amsterdam
Część eksponatów z Muzeum Seksu

Czy nam się podobało? M. twierdzi, że nawet – nawet, a ja byłam zachwycona. Miasto jest naprawdę piękne. Położone nad ponad 160 kanałami, zachwyca wąskimi, kolorowymi i ładnymi kamieniczkami. Mosty przyozdobione są kolorowymi kwiatami, po kanałach pływają lub kołyszą się łódki zacumowane do brzegów. A po ulicach jeżdżą i przechadzają się…. Też kolorowi ludzie 😀 i to zarówno w przenośni jak i dosłownie 😉

Holandia kanały
Kanały, łódki i rowery

W Amsterdamie podobno jest najwięcej przedstawicieli innych narodowości (piszą, że około 180 różnych nacji!), ale Amsterdam przyciąga też różne ciekawe egzemplarze 😉 (np. pan w koszulce i stringach na rowerze 😛 ) w związku z tym miasto jest bardzo interesujące, hippisowskie i wyluzowane a jednocześnie nowoczesne.

Amsterdam Holandia
Amsterdam

Amsterdam czyli… riki tiki narkotyki

W Holandii można legalnie palić marihuanę. To chyba wie każdy. Nie zauważyliśmy jednak, żeby było to popularne wśród Holendrów. Nawet młodych. Ba, prawie nigdzie nie było coffeeshopów. Owszem, czasem gdzieś tam stał jakiś magiczny sklep ale w ogóle nie mieliśmy poczucia, że wkraczamy do kraju, gdzie legalne są miękkie narkotyki.

Do czasu, aż nie znaleźliśmy się w Amsterdamie. Tutaj sklepy ze skrętami są właściwie na każdym kroku. Można kupić skręta małego, dużego, z domieszką (nie napisali czego), z haszyszem. Dopalacze, grzybki, herbatki. Oprócz tego lody, lizaki i gumy do żucia z cannabisem. Wszędzie czuć zapach palonej marihuany, ludzie palą skręty jak papierosy. Rano, w ciągu dnia, na przerwie w pracy, wieczorem.

Zaś same coffee shopy wyglądają jak knajpki. Niby wszystko jest legalne, ale te miejsca nie do końca wyglądają jak zwyczajne kawiarnie. Sprawiają wrażenie mniej lub bardziej szemranych.

Możecie się dziwić lub nie, ale nie odważyliśmy się ostatecznie zajarać trawki 😛

Oprócz tego znajdziemy tutaj też sklepy typu seed bank, czyli możecie kupić sobie ziarenka, dopalacze i cały osprzęt, który pomoże Wam znaleźć się na haju 😉

amsterdam marihuana
Coffee shopy, seed banki i informacje o sile dostępnych dopalaczy

Amsterdam czyli… seks, seks, seks!

Oczywiście Amsterdam znany jest również ze swojej Dzielnicy Czerwonych Latarni. To chyba wszystkim znana, przynajmniej ze słyszenia, okolica, gdzie znajdują się domy uciech. Pracują w nich prostytutki, które wdzięczą się do przechodniów w wielkich szybach okiennych lub spoglądają na spacerujących tamtędy mężczyzn przez uchylone drzwi. Domy w których pracują panie są czerwone, o zmroku oświetlone na czerwono (stąd nazwa dzielnicy), a gdy jakiś jest zajęty, okno zasłonięte jest bordową kurtyną.

Prostytucja w Holandii jest legalna, kraj ma z niej podatki, a dziewczyny objęte są ochroną lekarską. Co więcej, mają nawet swoje związki zawodowe!

Same prostytutki okazały się w większości dość postawnymi babkami. Wszystkie ubrane wyzywająco, przeważnie w czarną, skórzaną (lub skóropodobną), lateksową lub panterkową bieliznę.

W Dzielnicy nie wolno robić zdjęć – konkretnie prostytutkom. Natomiast tuż za domami przybytku znajduje się Oude Kerk, XIII wieczny kościół i jednocześnie najstarszy budynek w mieście.

Oude Kerk amsterdam
Oude Kerk

Tutaj też mieszczą się takie muzea jak muzeum seksu, prostytucji czy marihuany i konopi.

Muzeum Seksu okazało się jednak w głównej mierze zbiorem starych zdjęć pornograficznych (głównie świntuszenie z lat 20 i 50). Były tam też różne inne rekwizyty, jak historyczne wibratory, kalejdoskopy w których można było oglądać fikuśne zdjęcia, pasy cnoty czy ciastka w kształcie części intymnych. Jednak przeważały zdjęcia i było ich trochę za dużo 😉

Seks shopów na ulicach Amsterdamu też oczywiście nie brakuje, i to różnego rodzaju. Od zwyczajnych po wyspecjalizowane w różnych upodobaniach typu przebieranki czy SM 😉  Ale znaleźliśmy też sklep, który sprzedawał tylko prezerwatywy. Ale był przy tym tak uroczy, że ludzie wchodzili popatrzeć na eksponaty 😀 kondomy miały kolory, różne kształty, uśmiechnięte buzie czy były sprzedawane jak lizaki – na patyku 😉

kondomeria
Kondomki, do wyboru do koloru

Amsterdam podsumowanie

Chyba zjeździliśmy całe miasto i widzieliśmy wszystko, a nawet trochę więcej niż piszą w przewodnikach. Amsterdam ma niesamowity klimat, jest uroczy i zadbany chociaż trochę monotonny. Aczkolwiek mnie się bardzo spodobał.

Fajnie było znaleźć się w miejscu, gdzie ludzie są wyluzowani i tematy tabu, które zawsze tak spinają, tutaj traktowane są z uśmiechem lub jako zwyczajna część rzeczywistości.

Warto jednak przyjechać tu na dłużej, wydać trochę pieniędzy i zwiedzić kilka płatnych miejsc. Bo jest gdzie zajrzeć 🙂

M. dodaje od siebie, że Amsterdam jest nudny i denerwujący, przede wszystkich dlatego, że wszędzie wygląda dokładnie tak samo (można się zgubić), a pełen jest marnej jakości ścieżek rowerowych, na których można wytrząść sobie hormon wzrostu oraz niezliczonych świateł, na których się trzeba zatrzymywać. Może i „nawet nawet”, ale jednak nie bardzo 😛

holandia amsterdam
Amsterdam, po prawej u góry fragment „morskiej” mozaiki w tunelu z dworca

Podsumowanie Holandii

Po Amsterdamie udaliśmy się w stronę Niemiec, do Akwizgranu, gdzie urządziliśmy sobie weekendowy odpoczynek. Padło na Aachen, bo ceny noclegów tu są normalne (30 euro za noc), w przeciwieństwie do holenderskich czy belgijskich (poniżej 50 euro można w zasadzie zapomnieć).

Jak wynająć mieszkanie za wyjazd? Poradnik.

Wschodnie Niderlandy okazały się pagórkowate i już nie tak ładne (M: znacznie ładniejsze!), jak płaska część kraju. Do tego Holandia zaczęła nas strasznie męczyć swoim terrorem ścieżkowym. Rozumiem, że infrastruktura rowerowa tego kraju jest świetna (M: nadmiarowa i tylko trochę lepsza niż gdzie indziej, ale nadal kiepska),  chociaż czasem stan ścieżek woła o pomstę do nieba. Ciężko nimi jechać, zwłaszcza, gdy jedzie się trochę szybciej niż luzackie naście kilometrów na godzinę.

Czasem też ścieżka idzie jakimiś łukami, lawiruje między stronami szosy. Czasem nie ma jak na nią wrócić, na przykład, gdy za późno ją dostrzeżemy, a ona jest odgrodzona od drogi i zostajemy chwilowo na ulicy.

Jakież wtedy zaczyna panować święte oburzenie. Trąbią na nas, krzyczą z okien, wymachują. Zrobiło się to już ciężkie do zniesienia. Nie wiem jak ci Holendrzy przeżywają wyjazdy do innych krajów, gdzie rowerzyści spokojnie jeżdżą po ulicach?

W każdym razie zjawisko to osiągnęło apogeum, kiedy pobocze i ścieżka były rozkopane na odcinku może 1 kilometra a droga rowerowa biegła jakimś dużym łukiem przez pola. Natomiast szosa była w dwóch kierunkach przejezdna. Oczywistym było, że nie będziemy nadkładać, tylko przejedziemy ulicą, normalnie. Zakazu rowerów (ani nawet informacji o objeździe) nie było.

Ekipa budowlana była innego zdania. Kazali nam jechać dookoła, a kiedy stwierdziliśmy, że nie, że nie ma zakazu rowerów, i że jedziemy ulicą, to gość, który starał się nam zagrodzić drogę, szturchnął M. w plecy! Kolejny, stojący na końcu rozkopów zrobił to samo! Zszokowało nas to. Jak to możliwe, że doszło do czegoś takiego? Do naruszania nietykalności cielesnej?  Czy społeczeństwo holenderskie jest tak sfrustrowane na wszechobecne rowery? Możliwe. A może łamanie reguł jest tutaj nie do pomyślenia i wzbudza taką agresję…?

Nie wiem, ale cieszymy się, że opuszczamy ten kraj, chociaż w kolejnych być może nie będzie wcale dużo lepiej, ale trochę chyba tak.

Holandia rowerem
Holandia czyli chodaki, ser gouda, kanały, rowery i wiatraki

 

Natalia

Źródła:

https://www.amsterdam.info/pl/rozrywka/dzielnica-czerwonych-latarni/

Belgia i Holandia, czyli jak tu płasko!

Beneluks rowerem

Pociąg z Marsylii zawiózł nas do Tourcoing, czyli w okolice miasta Lille. Okazało się, że północ Francji to domy  z czerwonej cegły, jak na Śląsku 😛

Miasteczka były bardzo schludne, ładne i przypominały poniemieckie lub angielskie budownictwo. Zrobiło się zupełnie niefrancusko. Ale to żadna ujma, a wręcz nawet plus, bo francuskie miasta są z reguły trochę nijakie. A kolorowe kamieniczki i domki z czerwonej cegły mają wiele uroku.

Belgia.jpg
Typowe belgijskie miasto

Belgia

Nasza trasa wiła się pomiędzy granicą francusko – belgijską i wjeżdżając do Belgii nawet nie zauważyliśmy, że ją przekraczamy. Po prostu zmieniła się grafika znaków i pojawiło się dużo więcej rejestracji belgijskich. Dopiero  za drugim razem przy ulicy stał znak belgijskiej prowincji oraz tablica informująca o dozwolonych prędkościach na drodze.

belgia rowerem
W Belgii jak w Polsce

Jednak nie tylko zabudowa się zmieniła. Krajobraz również. Zrobiło się prawie całkiem płasko. Pojawiło się bardzo dużo terenów rolnych. Znikły palmy, kaktusy, jaszczurki (ale papugi są! :D). Są za to czaple, ganiające się po polach zające, dużo liściastych drzew. Jest swojsko i sielsko. Bardzo przyjemnie.

Ale po Belgii w tym tygodniu nie pojeździliśmy. Prawie od razu przejechaliśmy do Holandii. Chociaż zanim do tego doszło zobaczyliśmy jeszcze Gandawę i Antwerpię. O ile Gandawa bardzo nam się spodobała, o tyle słynna Antwerpia niezbyt. Gandawa to taki większy Gdańsk, jeśli ktoś lubi takie klimaty to będzie zachwycony 🙂 Natomiast Antwerpia jest jakaś taka… niby też w tym stylu ale czegoś jej brakuje.

Gant Belgium
Urocza Gandawa
Antwerpia.jpg
Antwerpia

Holandia

Natomiast Holandia, póki co, okazała się lepszą wersją Belgii  😉 domki ładniejsze, trawniki i ogrody dużo bardziej zadbane (wymyślnie przystrzyżone krzewy, dużo roślin).

Nadal jest oczywiście płasko, ale krajobraz urozmaicają co chwilę kanały, czasem zabytkowe wiatraki. Jest naprawdę przyjemnie. Zresztą, to, że jest płasko to dla mnie bardzo miła odmiana 🙂 M. trochę utyskuje 😉

Holandia wiatraki
Holenderskie kanały i wiatraki

No i infrastruktura rowerowa budzi podziw.

W Belgii było nieźle, wzdłuż dróg prowadziły ścieżki i pasy rowerowe, było się oddzielonym od ruchu samochodowego, ale ścieżki często były w kiepskim stanie i z dużą ilością szkła. Natomiast w Holandii to głównie asfaltowe ulice dla rowerów. Cała infrastruktura. Pasy, skrzyżowania, tunele, wiadukty. Drogi rowerowe wzdłuż autostrady i wszędzie między miastami i miasteczkami. Czasem tylko jest to wydzielone pobocze ale czasem też kostkowy fragment chodnika.  Praktycznie zawsze w świetnym stanie i bez śmieci.

Ale ma to też swoje złe strony. Nawet nie można pomyśleć o tym, że z takiej ścieżki zjechać na ulicę, bo zbyt na niej telepie, bo nie wiemy jak ona prowadzi dalej a my skręcamy, bo skręcaliśmy i nie zauważyliśmy wjazdu, a ścieżka ogrodzona jest od ulicy krzakami. Natychmiast znajdą się dobre dusze w samochodach i na chodnikach, gestami i krzykami oraz klaksonami wskazujące nam, gdzie jest nasze miejsce. To niestety jest trochę przesada.

Rowery w holandii.jpg
Holenderskie i belgijskie ścieżki rowerowe

 

Aha, no i po ścieżkach w obu tych krajach obowiązek jazdy mają również motorynki i skutery! Szok i lekka przesada. Powinni jechać na szkolenie do Rzymu 😛

Miasta w Holandii

Na razie udało nam się zobaczyć Dordrecht, czyli miasteczko, którego kamienice są krzywe. Podobno żaden dom nie jest tam prosty 🙂 Wychylające się przed szereg budynki rzeczywiście robią niezłe wrażenie! 🙂

Holandia na rowerze
Dordrecht

Słynny Rotterdam okazał się wielokulturowym miastem – gigantem. Ale niezbyt ładnym i niezbyt ciekawym. Trzeba mu to wybaczyć, bo w trakcie drugiej wojny został zbombardowany do gołej ziemi i odbudowywany. Nowoczesność więc przeplata się z resztkami historycznej zabudowy, ale źle to wygląda. Trochę tak „bez ładu i składu”.

Holandia rowerem
Rotterdam

 

Godne uwagi było miasteczko określane jako jedna z pereł Holandii: Delft. Zbudowane nad kanałami, zabudowa taka jak wszędzie w Holandii, urocza 😉

Delft holandia
Delft

Również Haga okazała się fajnym, ciekawym miastem, aczkolwiek też w tym samym stylu.

Haga holandia
Haga

Generalnie trzeba przyznać, że w zasadzie wszystkie miasta i miasteczka Holandii są bardzo schludne i ładne. To samo tyczy się przedmieść. Nie ma też mowy o śmieciach czy jakimś bałaganie. Jest czysto a wśród pól czy gaików, którymi wiodą ścieżki rowerowe można wypatrzeć dzikie gęsi czy inne ptactwo 🙂

O Holandii jeszcze Wam napiszemy, w tym o Amsterdamie B-) ale na razie jest fajnie i pogoda piękna, chyba lepsza niż na Południu 😛

Natalia