Dzisiaj trochę wspominków…
Podróże na własną rękę mają to do siebie, że nie sposób wszystkiego przewidzieć i czasem nawet podczas najlepiej zaplanowanego wyjazdu zdarza się przygoda.
Ja się przygód wolę wystrzegać, bo zawsze wiążą się ze stresem i niewiadomą, ale M. uwielbia takie sytuacje.
Oto 6 spośród wielu zdarzeń, które nam się przydarzyły w trakcie naszych rowerowych podróży 🙂
1.Zniszczony most w Hercegowinie
Kilka lat temu, przemierzając Bałkany na rowerach, znaleźliśmy na mapie skrót, który pozwoliłby nam nie tylko skrócić trasę ale i pominąć zjazd i późniejszy podjazd.
Zapędziliśmy się więc w drogę, trochę zarośniętą, ale wciąż widoczną i wkrótce naszym oczom ukazał się… dawny most drogowy. Pozostały z niego głównie metalowe elementy, dźwigary i mocowanie podkładów. Podłoga, którą tworzyły deski, była pełna dziur, wybrakowana, drewno było spróchniałe. Na sam widok mostu człowiek miał ochotę zrobić w tył zwrot, a co dopiero mówić o przeprawie przez niego.

Na zdjęciu nie wygląda tak strasznie…
Jednak przeszliśmy. Powolutku, pojedynczo, każda sakwa i rower po kolei, boczkiem (trzeba powiedzieć, że M. wszystko dzielnie przenosił, ja tylko mu podawałam rzeczy i drżałam ze strachu 😉 ).
Nisko pod nami pędziła przepięknie błękitna rzeka Drina. Ale wpaść do niej z wysokości kilkunastu metrów chyba nie byłoby dobrym pomysłem… nigdy wcześniej ani nigdy później nie trzęsły mi się tak nogi, jak wtedy, gdy przechodziłam po tym moście.

Rzeka Drina, ale w innym miejscu
Statystyka. Ofiary w ludziach: brak; straty w sprzęcie: moja przednia lampka (M. zahaczył o dźwigar przenosząc rower i lampka spadła do rzeki), od tej pory lampki zawsze mamy zabezpieczone sznurkiem.
2.Niemiecka życzliwość
O tym zdarzeniu już pisaliśmy na naszym blogu (wpis: 10 rzeczy, które Was zaskoczą w Niemczech). Gdzieś w niemieckim miasteczku, takim raczej pokroju wsi, opona M. odmówiła posłuszeństwa. Przetarła się do dętki, wybrzuszyła i dętka pękła. Opona nie nadawała się do niczego, więc nie wiedzieliśmy co robić. Zapasowej nie mieliśmy.

Chcieliśmy kupić oponę z jednego z okolicznych (na oko rzadko używanych) rowerów, ale w domach nikt się nie przyznawał sprzętu, który stał na podwórku.
Z pomocą przyszedł nam jednak Christian, do którego M. zapukał właśnie z pytaniem, czy upatrzony rower jest jego. Rower nie był jego, ale Christian zaproponował podwózkę samochodem do sklepu rowerowego, gdzie mogliśmy kupić oponę, a potem w garażu naszego nowego kolegi ją zmienić, umyć ręce, skorzystać z toalety i jeszcze dostaliśmy po zimnym Red Bullu. Super przygoda, super człowiek 🙂
3. Zawalone drogi.
Nie raz musieliśmy przenosić rowery przez kamienie czy zapory, bo droga nie nadawała się do użytku np. z powodu zniszczeń albo okazywała się terenowym szlakiem. Jedno z takich zdarzeń miało miejsce w Norwegii.
Ścieżka, którą jechaliśmy była oznaczona jako uszkodzona i według znaków nie można było nią jechać. Tylko, że alternatywą była zwykła droga samochodowa z tunelami, w których był zakaz jazdy rowerem, na dodatek prowadząca tymi tunelami pod górę. Nie chcieliśmy w ten sposób jechać i zaryzykowaliśmy ścieżkę.
Okazało się, że jakiś czas temu przeszła tamtędy lawina kamieni i uszkodziła drogę. Przejechać by się rzeczywiście nie dało, wielkie głazy leżały w poprzek drogi, a asfalt przecinały szczeliny. Przenieśliśmy więc rowery i sakwy po kamieniach i ruszyliśmy dalej 🙂

4. Nielegalne przekraczanie granicy
Innym przykładem tego typu było przejście z Czarnogóry do Kosowa. Nasza droga wiodła przez przełęcz Czakor i dopiero w pobliżu miasteczka, u jej podnóży, naszym oczom ukazały się znaki, że przejścia nie ma. Pytaliśmy więc mieszkańców o co chodzi? I czy rowerem przejedziemy. Stwierdzili, że raczej tak.
Ruszyliśmy więc na górę, trochę zestresowani, bo co będzie, jak na szczycie straż graniczna każe nam zawracać (a szczyt był na ponad 2000 m.n.p.m. – dla porównania – prawie 200 metrów wyżej niż Giewont)? Albo nas złapią już w Kosowie? A jak nas wsadzą do więzienia… albo wlepią gigantyczny mandat? Myśli w takiej sytuacji człowiek ma różne.
Do tego wszystkiego pogoda się popsuła, przyszła burza i zaczął padać deszcz.
Dojechaliśmy jednak na szczyt, na którym nikogo nie było i zjechaliśmy spory kawałek, aż dotarliśmy do Kosowskiej granicy.
Biorąc pod uwagę, jak daleko było z powrotem na przełęcz a potem objazdem przez „pół Czarnogóry”, odwrotu nie było.

Okazało się, że granicę wyznaczały kamienne zapory przeciwczołgowe (!). Droga przeszła w żwir, a później znowu w asfalt i prowadziła przez kanion, pod pięknymi nawisami skalnymi, najpiękniejszymi jakie widzieliśmy do czasu Norwegii. Nikt nas nie niepokoił.
Tylko na wyjeździe z Kosowa trochę się dziwili, że nie mamy pieczątek wjazdowych, ale na szczęście nie wzięli nas na szczegółowe przesłuchanie (powiedzieliśmy, że przekraczaliśmy granicę w innym miejscu i nawet nie zwróciliśmy uwagi, że nam nie wbili wizy).
Pogranicznik chyba nawet dzwonił do tej wskazanej przez nas miejscowości, ale wydaje mi się, że nikt nie odebrał. W każdym razie puścili nas bez utrudniania. Ale co się stresowaliśmy, to nasze 😉

5.Gościnność na Krecie.
Miejsce, w którym przyszło nam nocować pewnego razu na Krecie było czymś w rodzaju kwater. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że właściciel pierwsze co zrobił, to zaciągnął nas do stołu częstując grecką wódką – ouzo.
I nie chciał nas puścić, póki nie wypijemy z nim odpowiedniej ilości toastów. Nie był przy tym zbyt radosny i uśmiechnięty. Raczej dość ponury, a jego mieszkanie było pełne tradycyjnych przedmiotów. Na ścianie wisiał grecki strój, strzelby, wisiały rodzinne (?) portrety poważnych ludzi w greckich strojach, a portret samego gospodarza wisiał pośrodku ściany, pomiędzy strzelbami.

Mężczyzna po angielsku mówił o tym, jaka Kreta jest piękna, a raki (raki to nazwa turecka, którą podał nam tylko dlatego, byśmy wiedzieli, o co chodzi, sam Turków bardzo nie lubił) to najlepszy alkohol na świecie. Facet był starszawy, z brodą. Jego wygląd i zachowanie sprawiały wrażenie, jakby był greckim mafioso albo seryjnym mordercą, który przyjdzie do nas nocą 😀 ale nie przyszedł, a po kilku kieliszkach puścił nas wreszcie do pokoju.
Spotkanie jednak pozostawiło w nas nie lada konsternację. 😉

6. Pieskie życie
Na koniec łamiące serce zdarzenie z Serbii. W przełomie Dunaju, wśród pięknych widoków i w miejscu totalnie odludnym spotkaliśmy samotnego pieska rasy Labrador. W krajach bałkańskich roi się od bezpańskich psów, ale ten był bardzo zadbany, nie wychudzony i młody, miał na oko kilka miesięcy. Bardzo się do nas łasił, mimo to, że nawet (początkowo) nie oferowaliśmy mu jedzenia. Wyglądał tak, jakby dopiero co (lub może poprzedniego dnia) ktoś go na tym odludziu porzucił. Serca nam się krajały, ale nie mięliśmy możliwości zabrać go ze sobą, jadąc rowerami i mając kilka granic do przekroczenia, więc po nakarmieniu haniebnie mu zwialiśmy 😦
Mamy nadzieję, że ktoś go jednak przygarnął i znalazł swoje miejsce w Serbii… Jeśli będziecie na Bałkanach rzućcie czasem takiemu pieskowi nawet kawałek chleba. To może być jego jedyny posiłek tego dnia…

Te sześć historii, to oczywiście tylko ułamek tego, co nas spotkało. Po takich przygodach zawsze zostają fajne wspomnienia, ale w trakcie, kiedy taka sytuacja ma miejsce, często nie jest to nic przyjemnego.
Potem jednak jest co opowiadać 🙂
Natalia i Mikołaj
Hahaha! To właśnie takie przygody sprawiają, że niektóre podróże zapamiętujemy bardziej a inne mniej. Fajne przygody
PolubieniePolubienie
To prawda 😀
PolubieniePolubienie
Bardzo lubię takie przygodowe wpisy! Podczas podróży rowerowych można doświadczyć naprawdę wiele wspaniałych chwil, choć niektóre z nich początkowo są stresujące ;).
PolubieniePolubienie
No, stres bywa okropny 😉
PolubieniePolubienie
Super wyprawa! Marzy mi sie taka dluga podroz rowerem, ale ze wzgledu na ograniczenia urlopowe najwiecej na co moge spobie pozwolic to tydzien po Szkocji 😉
PolubieniePolubienie
Tylko tydzień? :O
PolubieniePolubienie
To prawda, takie historie najlepiej się wspomina już po ich zakończeniu. Ja do tej pory nie mogę uwierzyć, jakimi drogami przyszło nam jeździć min. po Czarnogórze. Czasami nie rezygnowaliśmy tylko dlatego, że fizycznie nie było możliwości zawrócenia.
PolubieniePolubienie
Dokładnie, jak myślę czasem o tych naszych przygodach, miejscach, w które się zapędzaliśmy rowerami, to nie mogę uwierzyć, że to prawda 😛
PolubieniePolubienie