Czeski tydzień i kempingi z piekła rodem

wyprawa rowerowa do Czech

Nasz pierwszy tydzień wyprawy rowerowej rozpoczął się dzień później niż planowaliśmy, bo okazało się, że pakowanie zajęło więcej czasu niż miało. Nie chcieliśmy się spieszyć i przesunęliśmy start.

Dzięki temu komitet pożegnalny złożony z naszych Rodziców poszerzył się o kolegę Jasia, który pojechał z nami w odwiedziny do znajomych w Trzebnicy 🙂

Do okolic Trzebnicy dostaliśmy się pociągiem i tak też odjechaliśmy ;). Zaliczyliśmy tylko nocleg w Bystrzycy Kłodzkiej i dalej ruszyliśmy w drogę już na rowerach, żeby po 80 kilometrach wsiąść w pociąg w Svitavie do Blanska.

Droga do Svitavy była koszmarna, bardzo duży ruch tirów, brak pobocza, ciągłe górki i upał sprawiły, że nie był to dobry dzień.

Czeskie pociągi

Na szczęście uratował go pociąg do Blanska. Niski, więc łatwo było nam wtarabanić się do środka bez zdejmowania sakw (w Polsce się to prawie nigdy nie zdarza), pachnący nowością, czyściutki, cichutki, klimatyzowany. Super.

Sloup – kemping Relaxa i Propast Macocha

Z Blanska dotarliśmy do kempingu Relaxa w Sloup. Po zdjęciach spodziewaliśmy się szału a dostaliśmy łysą polanę  z samochodami i brudnawą łazienkę 😛 drzwi do toalet i pryszniców bez zatrzasków, no ale to jeszcze można przeżyć, gorzej, że nie wszystkie się zamykały. Niektóre zahaczały się futrynę a inne nie.

Kemping był schowany między lasami, więc zanim słońce na dobre wyszło zza drzew, żeby go oświetlić, było już grubo po południu,  a chłodny poranek w cieniu nie jest zbyt przyjemny.

Natomiast zaletą kempingu było to, że ciepła woda w całej łazience była nielimitowana. Żadnych żetonów, wciskanych kranów, zimnej wody w umywalce (a to wcale nie jest takie oczywiste).

W toaletach zabrakło mydełka i papieru toaletowego, ale za to była kuchnia z butlą oleju i workiem soli do dyspozycji, oraz z lodówką (sprawną, a to rzadkość) i zlewy z płynem do mycia naczyń.

Na kempingu był też barek i stoliczki, oraz domek z zadaszoną werandą, stołem i ławkami, które zaanektowaliśmy 😛

Były też miejsca na ogniska, które cieszyły się bardzo dużym powodzeniem. Niestety wiatr zawiewał dym na wszystkich, również tych niezainteresowanych, a popiół z imprezy rozniósł się w nocy po całym kempingu i mimo, że rozbiliśmy się z dala od tego miejsca, to namiot był cały w pyle.

Na kempingu przyjmowali psy – no i super. Ale też dzieci. Tu gorzej. Więc dzieci dużo biegały i jeszcze więcej krzyczały (jak to dzieci). Teren zbyt duży nie jest, więc czuliśmy się trochę jak w komunie.

Ale ogólnie kemping w miarę okej, żeby spędzić tam noc, czy dwie.

Propast Macocha

Sluop był miejscem wypadowym do Przepaści Macochy – największego leju kresowego w Czechach i środkowej Europie (138 m). Przepaść można oglądać z góry (są dwa mostki, do których łatwo dotrzeć na nogach, oraz z po wjechaniu kolejką linową – tę trasę też można pokonać pieszo) i od środka – na pieszo i łódką. Żeby jednak wejść do jaskini trzeba kupić bilet, a tych już zabrakło, kiedy tam byliśmy. Podobno ludzie kupują je z dużym wyprzedzeniem (można nawet rok wcześniej).  Popatrzyliśmy więc tylko w dół z wyglądaczek. No i cóż. Szału nie było 😉 przepaść jak przepaść.

Przepaść Macochy, Czechy
Przepaść Macochy, Czechy

Kto się nie załapie na zwiedzanie tej jaskini może spróbować z innymi, jest ich tam chyba z pięć, każda wydaje się warta uwagi, o ile ktoś lubi jaskinie i muzea (bo te pozostałe to takie mieszane twory). Koszt wejścia do każdej to około 150  – 170 koron za osobę a czas zwiedzania to mniej więcej dwie godziny.

Po drodze jest też kilka dzikich jaskiń (darmowych) niezbyt głębokich, ale można wetknąć głowę tu i tam 😉 My wybraliśmy właśnie tę, niskobudżetową opcję 😛

jaskinia, Czechy
Dzika jaskinia w drodze ze Sloup do Macochy, Czechy

Brno i szybki prysznic

Zwiedzanie jaskiń i byczenie się na werandce zajęło nam cały dzień, a następnego ruszyliśmy do Brna.

Miasto nie zrobiło na nas wielkiego wrażenia (może mamy za dużo w dupkach). Przypomina trochę Pragę, trochę Wiedeń.

Brno, Czechy
Brno, Czechy

Droga do Brna i z Brna (w stronę Wiednia) bardzo ruchliwa. Niby jest autostrada ale chyba wszyscy, łącznie z tirowcami, ją omijają, żeby oszczędzić na winietach…

Po dniu zwiedzania i zmagania się z upałem przyszła pora na nocleg. Wypadał jeszcze w Czechach, ale to, na co trafiliśmy, sprawiło, że trochę zrzedły nam miny.

ATC Merkur – jedyny, który znaleźliśmy (mimo, że na mapie jest ich wiele)  kemping nad jeziorem Dyja. Jest więc pełen ludzi (z dziećmi), bardzo głośny i tłoczny. Niby niedrogi (chociaż jak na Czechy to jednak drogi) – zapłaciliśmy za samo miejsce na namiot i dwie osoby jakieś 50 zł.

Warunki na kempingu były ciężkie. Nie dość, że nie bardzo było gdzie wbić szpilkę, bo każde miejsce zostało zajęte, również w przejściu, wszędzie dookoła ludzie grillowali i puszczali sobie muzyczkę z radyjek, zatem o zacisznym kąciku można było zapomnieć, to łazienki udostępniane na każdą część kempingu są maleńkie (dwie kabiny prysznicowe w jednym pomieszczeniu). Na szczęście było sporo kibelków, ale za to tylko jedna umywalka w toalecie.

Ale najlepsze czeka w kabinie prysznicowej. Ja wesoło weszłam sobie do jednej, rozejrzałam się, czy nie ma wrzutki na żetony. No nie ma, więc rozebrałam się, przygotowałam sobie kosmetyki i stanęłam pod natryskiem. I tak stoję. Nic się nie dzieje. No to skaczę, pukam, wciskam, zaglądam, macham, proszę, grożę. No nie leci, nie ma wody. Więc się ubieram z powrotem (taka spocona, w te brudne ciuchy) i wychodzę. Oczywiście kolejka, no bo dwa prysznice nie są w stanie ogarnąć setek ludzi, którzy chcą się umyć po upalnym dniu. Mówię „nie działa! Jak zrobić żeby leciało?” a pani mi pokazuje, gdzieś tam przy wejściu do budynku, puszkę na pieniążki. Nie chcecie wiedzieć, jak się wściekłam 😉

Pani na recepcji zapomniała o tym wspomnieć, że prysznice są za dodatkową opłatą.

10 koron starcza na 4 minuty, jak Ci nie starczy, to musisz wyleźć z kabiny przeparadować przed kolejką, która przebiera nogami na Twoje miejsce, i wrzucić kolejne monety. Ale najlepsze jest to, że maszyna wskazuje, którą kabinę możesz wybrać, więc jeśli ta obok zwolni się w czasie, kiedy dorzucasz (z mydłem w oczach) kolejne pieniążki, to może Ci wskazać tę drugą, z której nie korzystasz. Taki żarcik. Przerażona taką wizją umyłam się w czasie 4 minut, ale takiego przyspieszenia w łazience jeszcze nigdy nie dostałam.

Szybkie spłukanie i moczenie mydła – woda stop – szybkie mydlenie  wszystkich części ciała – woda żeby zmoczyć włosy – woda stop – szamponowanie i dodatkowe mydlenie – puszczamy i spłukujemy… i módlmy się, żeby się wszystko się zmyło… a jak nie, to można jeszcze przetrzeć wilgotnym ręcznikiem 😀

Żeby było zabawniej kemping udostępnia swoim gościom coś w rodzaju scenki /kina na powietrzu. Wielki ekran, wielkie kolumny i ławeczki. Szkoda tylko, że filmowych, muzycznych i bajkowych dźwięków muszą słuchać wszyscy, nawet ci niezainteresowani, no bo miejsce zabaw było tuż przy polu namiotowym (więc nawet grubo po 22 można było imprezować, czy się chciało czy nie…).

A na dokładkę zgadnijcie, gdzie rozbiliśmy namiot, jeśli w pobliżu była tylko jedna działająca latarnia 😛

Plusem obu kempingów było to, że wifi udostępniano niezahasłowane.

To w ogóle często się zdarzało w Czechach. Stacje benzynowe, Galerie Handlowe, takie miejsca „ogólnego użytku” udostępniały niezabezpieczoną sieć.

Ale w sumie to i tak lepiej niż pewien kemping gdzieś w Macedonii (chyba w Tetovie), który ukryty był w zbożu (czy innej trawie). Znaleźliśmy go jakimś cudem po ciemku, na tyłach wypasionego hotelu – zamku.  Byliśmy sami, więc mieliśmy do własnej dyspozycji klepisko i brudne łazienki. Ale prysznice były wzorem czystości przy nigdy nie mytych, nie zamykających się, kucanych kiblach.  I uwierzcie mi, pajęczyny, musze truchła i pająki to było nic w porównaniu z tym, co tam się działo…

Był też sobie kemping w Bośni, wielki, pełen porzuconych, starych i brudnych przyczep kempingowych. Właściciel objeżdżał go jakimś takim Melexem i pilnował, czy nie ma dzikich lokatorów. Szkoda tylko, że teren był zaniedbany i pełen zeszłorocznych jesiennych liści (albo i starszych) a kuchnia, którą udostępnił, została wzięta we władanie przez leśne stworzenia. Wisiały tam dziwne, wielkie (ale malutkie też), brunatne kokony… nie zbliżałam się do niej 😛

namiot, wyprawa rowerowa
A to z Grecji czy skądś 😛

Tak więc pierwsza garść nowych przygód (i dla porównania dwie archiwalne) za nami 😉

Przeczytaj relację z kolejnych krajów!

> co się działo w Austrii?

> a co na Słowenii?

> i jak dała nam popalić Chorwacja?

Natalia

12 myśli na temat “Czeski tydzień i kempingi z piekła rodem

Dodaj komentarz